środa, 28 grudnia 2016

Garść dobrych rad, czyli jak nie zwariować z rodziną...

To były wyjątkowe Święta, pod wieloma względami. Pierwsze z Perełką i pierwsze z Ukochanym. I z jego rodziną... Ludzie to o dobrych sercach, ale wywodzący się z kompletnie innego środowiska niż ja. Liczyłam się z tym, że zarówno od nich, jak i od mojej rodziny usłyszę miliard dobrych rad na temat postępowania z dzieckiem, ale pewne rzeczy naprawdę mnie przerosły...




Perełka, jak to niemowlak: płacze, bo mówić jeszcze nie umie, choć z każdym dniem stara się coraz bardziej ;-) Wieczorami potrafi naprawdę szaleć, zapewne z powodu kolki. Jej płacz wywołał lawinę komentarzy, mniej lub bardziej absurdalnych. Komentarzy na temat szlochania i nie tylko...
1. Płacze, bo ją przekarmiam. Cycem... A jeszcze niedawno ich zdaniem nie miałam pokarmu i bidula chodziła głodna.
2. Płacze, bo jest schynięta (kto mi wytłumaczy co to oznacza?) i musi przyjść jakaś pani Ania, która ją pomasuje, oczywiście za kasę. Warto nadmienić, że pani Ania nie jest ani lekarzem, ani fizjoterapeutą. Tylko panią Anią... I mojego dziecka na pewno nie tknie.
3. Płacze, bo nie przyczepiłam nic czerwonego do wózka i ktoś rzucił na nią urok... Serio?
4. Nie powinnam jeść w czasie karmienia Perełki, bo nakruszę jej do oka. Musiałabym się naprawdę bardzo postarać... A poza tym kto ją wykarmi jak ja padnę z głodu?
5. Na spacery powinnam wkładać jej watę do uszu, bo inaczej będzie chora. Jak wiadomo dziecko w pancernej czapce uszatce nie jest wystarczająco chronione przed wiatrem. Zwłaszcza jeśli leży głęboko w gondoli.
6. I teraz absolutny hit. Powinnam przy pełni księżyca stawiać koło łóżeczka szklankę z wodą, bo inaczej zauroczy ją księżyc. To było powiedziane na poważnie. Nie wiem jak to skomentować.


Jak reagować? Wszelkiego rodzaju tłumaczenia, że nie wierzę w przesądy, wywołują reakcję typu "ale przecież nie zaszkodzi". Jeśli argumentuję, że coś robię, bo tak wyczytałam w książce/gazecie/Internecie są neutralizowane stwierdzeniem, że kiedyś robiło się inaczej. Gdy mówię, że takie postępowanie zalecił mi pediatra, słyszę, że lekarzom nie wolno wierzyć. W tej sytuacji widzę tylko jedno rozwiązanie. Przytakiwać i robić swoje. Wpuszczać jednym uchem, a wypuszczać drugim, filtrując porady, żeby przypadkiem nie przepuścić czegoś wartościowego. Ja naprawdę rozumiem, że wszyscy działają w dobrej wierze, ale czasami granice absurdu są przekraczane i to bardzo... Koniec końców to ja jestem matką i wiem jak opiekować się moim dzieckiem, biorę za to pełną odpowiedzialność. A jak to wygląda u Was? Jak sobie radzicie z tego typu złotymi radami?


P.S. Kto mi powie jak zdjąć ten cholerny urok z Perełki? :-)

środa, 21 grudnia 2016

Canpol pomaga w połogu - laktator i nie tylko...

Gdy znalazłam się już na ostatniej prostej przygotowań do powitania na świecie Perełki, postanowiłam spróbować swoich sił na forum Canpol Babies. Jest to ogromny zbiór ciekawych i przydatnych porad (KLIK), a dodatkowo za aktywność można otrzymać do testowania produkty marki Canpol. Właśnie w ten sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką tzw. "zestawu okołoporodowego", w skład którego weszły:

  • laktator elektryczny EasyStart (KLIK)
  • majtki poporodowe (KLIK)
  • podkłady poporodowe na noc (KLIK)
  • podkłady do przewijania (KLIK)
W przeddzień porodu nie mogłam lepiej trafić, przetestowałam wszystko jak należy. Jakie okazały się produkty Canpol? Przydatne? Funkcjonalne? Zobaczcie same...




Laktator elektryczny „EasyStart”

Często przyszłe mamy stają przed dylematem jaki laktator wybrać – ręczny czy elektryczny. Jednak ja od początku byłam przekonana, że będę chciała postawić na elektryczny – ze względu na wygodę, która przy odciąganiu pokarmu jest bardzo istotna. Pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy otwieramy pudełko z laktatorem EasyStart, to spora ilość elementów. Mam tu na myśli wyposażenie dodatkowe, bo w zasadzie w jednym pudełku dostajemy kompletny zestaw do odciągnięcia pokarmu, przechowania go i podania dziecku. Oprócz laktatora w zestawie znajduje się bowiem butelka ze smoczkiem i pojemnik do przechowania pokarmu. Zarówno butelka, jak i pojemnik, mogą być zamocowane bezpośrednio do laktatora, więc same decydujemy do jakiego „naczynia” odciągamy pokarm. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie. Może się wydawać, że złożenie i obsługa laktatora elektrycznego to trudna sprawa. Nic bardziej mylnego. Korzystanie z laktatora EasyStart jest bardzo intuicyjne, w zasadzie wystarczy szybki rzut oka na instrukcję i wszystko staje się jasne. Dodatkowym plusem jest możliwość regulowania rytmu i siły ssania – dzięki temu pobudzenie laktacji czy późniejsze odciąganie pokarmu stają się łatwiejsze. O swoich przejściach z laktacją pisałam już tutaj... Laktator odegrał ważną rolę w jej pobudzeniu po cesarskim cięciu. Bardzo ważna jest też kultura pracy – laktator jest po prostu cichy, więc można z niego korzystać przy śpiącym dziecku. Monotonne dźwięki zdają się nawet usypiać malucha :-) Kolejnym plusem niewątpliwie jest cena, zwłaszcza jeśli porównamy sobie ceny innych laktatorów elektrycznych i przypomnimy sobie jak bogato wyposażony jest zestaw Canpol EasyStart. To doskonały przykład na to, że wysoką jakość można mieć w naprawdę przyzwoitej cenie. Gorąco polecam!


Majtki poporodowe

Majtki poporodowe są niezbędnym elementem wyprawki do szpitala, ale warto korzystać z nich również w domu, żeby zapewnić dopływ powietrza i wspomóc gojenie ewentualnych ran. Majtki poporodowe Canpol wielokrotnego użytku są wygodne, nie uwierają i, co najważniejsze, przepuszczają powietrze. Zapewniają komfort i solidnie podtrzymują podkłady poporodowe, z których, chcąc nie chcąc, każda mama korzysta, a później wkładki higieniczne. Utrzymanie ich w czystości nie jest problemem, wystarczy przeprać np. szarym mydłem. Szybko schną, więc w niedługim czasie mogą być użyte ponownie. Moim zdaniem jest to lepsze rozwiązanie niż majtki jednorazowe. U mnie sprawdziły się zarówno w szpitalu, jak i przez cały okres połogu w domu - mogłam do woli wietrzyć ranę po cesarce... Są też zaskakująco wytrzymałe (naprawdę wielorazowe!) - 6 tygodni noszenia i prania na zmianę, a one nadal nieźle się trzymają, bez żadnych dziur i uszkodzeń.


Podkłady poporodowe na noc

Podkłady poporodowe są niezbędnym elementem szpitalnej wyprawki i przydają się jeszcze przez przynajmniej kilka dni po powrocie ze szpitala do domu. Podkłady na noc Canpol są chłonne i zapewniają spokojny sen. Dobrze trzymają się bielizny, nic nie przecieka. Jedno opakowanie powinno spokojnie wystarczyć na pierwsze, najgorsze noce w połogu. Oczywiście wkłady te doskonale sprawdzają się także w ciągu dnia. Warto zaznaczyć, że są naprawdę ogromne, więc ryzyko, że "coś" nam przecieknie, jest naprawdę mikroskopijne. W połączeniu z siateczkowymi majtkami wielorazowymi stanowią idealne zabezpieczenie w pierwszych dniach połogu.


Podkłady do przewijania

Podkłady do przewijania są wyjątkowo przydatnym elementem wyprawki. I do tego tak naprawdę wielofunkcyjnym… Najpierw przydają się do zabezpieczenia mebli w domu, np. łóżka, na okoliczność nagłego odejścia wód płodowych, albo też do zabezpieczenia fotela samochodu w czasie podróży na Izbę Przyjęć. Sprawdziłam je w tych dwóch sytuacjach i zdały egzamin! W następnej kolejności przydają się w szpitalu, w pierwszych dniach po porodzie. Część szpitali wręcz wymaga żeby pacjentki zgłaszające się do porodu miały ze sobą kilka sztuk takich podkładów. Wreszcie gdy już mamy u boku maluszka, podkłady stają się niezastąpione do przewijania zarówno w warunkach domowych (do zabezpieczenia przewijaka), jak i polowych – można spokojnie skorzystać z przewijaka w przychodni, na stacji benzynowej czy w centrum handlowym, nie martwiąc się o higienę. Podkłady Canpol mają odpowiednie, raczej standardowe wymiary 60 x 90 cm. Charakteryzują się naprawdę dobrą chłonnością. A jeśli kiedyś zdecydujemy się na przyjęcie pod dach szczenięcia, będą one równie pomocne przy uczeniu go zachowania czystości w domu. Nie potrafię powiedzieć ile opakowań podkładów zużyłyśmy z Perełką przez tych 6 tygodni. Na pewno kilka. Jest to podstawowy element wyposażenia i jestem przekonana, że wykorzystamy jeszcze wiele paczek, bo po prostu bez nich nie da się żyć :-)


Podsumowując, trafiło się ślepej kurze ziarno :-) Dzięki tym czterem produktom udało mi się w miarę bezboleśnie przetrwać okres połogu. Dodatkowo dwa z nich, tj. laktator i podkłady do przewijania będą nam towarzyszyć jeszcze w kolejnych miesiącach. Jeśli któraś z Was jest właśnie na etapie kompletowania wyprawki, gorąco polecam produkty firmy Canpol. Wspierajmy to, co polskie! Zwłaszcza jeśli jest to bardzo wysokiej jakości i jednocześnie przystępne cenowo.


Przypominam też, że Canpol prowadzi specjalny program dla blogujących mam. Blogosfera, bo o niej mowa, została już przeze mnie opisana tutaj: KLIK. My jesteśmy zgłoszone, a Ty? Grudniowa edycja zapowiada się bardzo emocjonująco, tego nie można przegapić! Trzymajcie za nas kciuki! :-)

piątek, 16 grudnia 2016

Mocno nieidealna - czy przez to gorsza?

Dziś króciutko. Od wielu miesięcy obserwuję kilkanaście blogów parentingowych. Z ciekawości, ale też żeby się czegoś dowiedzieć. Efektem ubocznym jest to, że można się szybko nabawić kompleksów. Ale jak to?!




Dom

Sterylne wnętrza, styl skandynawski. Dodatki znanych marek, nawet pościel dla dziecka czy kocyk w cenach przekraczających granice zdrowego rozsądku. Idealnie czyste i wyprasowane. Na zdjęciach ani grama kurzu, o zbędnych przedmiotach w kadrze nie wspominając. Jezu, czy naprawdę można tak żyć? Jak wygospodarować czas na utrzymanie wnętrz w takim stanie? Skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Odkąd zostałam mamą, luksusem jest dla mnie znalezienie czasu na umycie włosów. W codziennych zadaniach pomaga mi Mama. Potrafi przyjechać i zrobić mi herbatę, bo widzi, że czasami nie wiem w co włożyć ręce. Teksty na bloga piszę w pijanym widzie, jak tylko Perełka zaśnie na dłużej niż 15 minut. A moje wspaniałe blogerskie wnętrza? No cóż... Zamiast pięknego, przestronnego domu mam małe mieszkanko. Dwa pokoje. Muszę tu pomieścić tonę swoich rzeczy, kilka ciuchów Ukochanego (dzięki Bogu nie jest takim zbieraczem jak ja...), a także wszystkie gadżety Perełki, z wózkiem na czele. Gdzieś też muszę postawić suszarkę z praniem. Środek pokoju, tuż przed telewizorem, to jedyne wolne miejsce. O fotelu do karmienia mogę zapomnieć, bo chyba musiałby stać na środku pokoju. Karmię zgarbiona jak diabli, tylko patrzeć jak padnie mi kręgosłup. Jedynie poduszki do karmienia typu fasolka ratują sytuację. A czystość? Dajcie spokój... Nawet jak mam czas, to nie mam siły. Albo odwrotnie. Beznadziejna ze mnie pani domu...


Kulinaria

W okresie przedświątecznym, ale i nie tylko, blogi zapełniają się zdjęciami apetycznie wyglądających potraw. "Patrzcie, to moje ekologiczne, zdrowe śniadanie. A dziś upiekłam pierniczki, jutro zrobię chatkę z piernika." A ja się pytam: kiedy?! W zeszłym roku mogłam sobie pozwolić na takie zabawy, ale teraz? Przy małym dziecku? Dobrze, że pomaga mi Mama, bo w przeciwnym razie cały dzień siedziałabym o suchym pysku, a w menu byłaby pizza na zmianę z KFC, bo łatwo zamówić, przywiozą pod drzwi i nie trzeba zmywać (w pewnym momencie nawet załadowanie i nastawienie zmywarki staje się czynnością nie do ogarnięcia). To by dopiero była lekkostrawna dieta matki karmiącej :-) Zapytacie: czy to znaczy że w ogóle nie gotujesz? Pewnie, że gotuję! Wodę na herbatę jak tylko znajdę 2 minuty między karmieniem, przewijaniem a uspokajaniem płaczącego maleństwa...


Moda

Trochę zazdroszczę wszystkim super mamom blogerkom, które po wysprzątaniu domu, ugotowaniu trzydaniowego obiadu i ogarnięciu dzieciaków mają jeszcze czas żeby wykąpać się w wannie przyozdobionej płatkami róż, wystroić się, wymalować i na to wszystko strzelić sobie sesję zdjęciową. U mnie to się nie zdarzy. Mam wspaniałą, wyjściową parę dresów i tego na razie muszę się trzymać. Na twarzy rano ląduje co najwyżej krem odżywczy, o ile zdążę. Wieczorny szybki prysznic jest szczytem luksusu, zwłaszcza że w łazience doskonale słychać jak Ukochany nieudolnie próbuje uspokoić wyjącą Perełkę. Trochę mu współczuję, bo nie dość, że doszły mu nowe obowiązki przy dziecku, to jeszcze baba z fajnej laski przeistoczyła się w jakąś potarganą poczwarę w łachmanach. Wiem, że to do niczego dobrego nie prowadzi. Ogarnę się. Ale jeszcze nie teraz. I na pewno nie do poziomu ikony stylu...


Dziecko

Temat rzeka. Koleżanki blogerki mają piękne dzieci. Zadbane, czyściutkie, w pięknych ubraniach. Uwiecznione na pierdyliardzie zdjęć jakby żywcem z profesjonalnej sesji zdjęciowej. Zawsze uśmiechnięte i spokojne. Ubrane w markowe ciuchy, otoczone masą drogich zabawek. Nie wnikam czy to wszystko jest kupione, czy też otrzymane od producenta w ramach współpracy - to nie moja sprawa. Ale choć kocham moją Perełkę nad życie, nawet w 10% nie przypomina ona tych uśmiechniętych małych modelek i modeli jak z obrazka. Tu się skrzywi, tam zawyje i zrobi histerię bez powodu. Body i pajacyka ma nie od kompletu. Ba! Nawet kolorystycznie nie pasują... Kocyk ma ze zwykłej sieciówki, a nie firmy X, która taki bajer wycenia na jakieś 150 zł. Nie stać mnie? Stać, tylko czy to nie jest lekka przesada? O przepraszam, mamy jeden super hiper markowy kocyk. Dziany, wielokolorowy, mięciutki i piękny. Cena sklepowa - jakieś 170 zł. Wygrzebałam na szmatach, za 4,70. Uwielbiam go. I tu dochodzimy do kolejnego tematu, którego nie zamierzam dziś rozwijać, jedynie go zarysuję. Szmateksy. Nie gardzę nimi, wręcz przeciwnie. Wszystko jest dla ludzi. Nie wstydzę się tego. Koniec :-) A wracając do tematu Perełki - nie wymagam od niej żeby była idealna. Przede wszystkim ma się czuć kochana. I ma być szczęśliwa.


Kurtyna...

Może jestem przewrażliwiona, ale obserwując niektóre blogi naprawdę zaczynam myśleć, że jestem ofiarą losu, która nie umie ogarnąć nowej rzeczywistości. Bo jak to jest, że inne dziewczyny mogą mieć wszystko tak idealne, a ja mam tu syf i malarię? Proszę nie odebrać tego jako zarzut czy atak. Większość tych blogerek to prywatnie bardzo sympatyczne, ciepłe babeczki. Tylko... jak one to robią? I czy naprawdę wszystko w ich życiu jest tak idealne? A ja... Czy powinnam załamywać się, że tak potwornie daleko mi do ideału? W depresję nie wpadnę, nie mam na to czasu. Ale wierzę, że z każdym tygodniem będzie mi łatwiej organizować codzienność i kiedyś wyjdę na prostą. Sterylnie i wzorcowo nie będzie - to nie w moim stylu. Ważne żeby było spokojnie i szczęśliwie...

P.S. Innych zdjęć nie zamieszczam, żeby się nie kompromitować. Pierniczki są z produkcji ubiegłorocznej :-) Umordowałam się przy nich okrutnie, zrobiłam jakieś hurtowe ilości. Wtedy, padając na pysk, obiecałam sobie, że kolejne upiekę dopiero jak jakiś cienki głosik powie "maaamooo, proooszę...". Czyli mam jeszcze trochę spokoju :-)

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Typowa baba - kosmetyczek nigdy za wiele...

Ukochany często powtarza mi, że mam zdecydowanie za dużo rzeczy jak na możliwości naszego mieszkanka. Ja natomiast twierdzę, że to nasze lokum jest za małe, skoro nie może pomieścić całego mojego dobytku. Wszystkie moje skarby lubię mieć popakowane - tak, żeby mieć do nich łatwy dostęp i wiedzieć co gdzie się znajduje. Stąd też w mojej kolekcji niezliczona ilość woreczków, saszetek i kosmetyczek. O woreczkach już pisałam tutaj, więc teraz przyszedł czas na kosmetyczki. W tej kwestii również można liczyć na All In Packaging.




Wybór kosmetyczek w sklepie All In Packaging jest całkiem spory, więc każda z nas znajdzie tam coś dla siebie. Ceny są bardzo przyzwoite, zaczynają się od symbolicznych kilku złotych. Warto przypomnieć, że koszt wysyłki dla klientów indywidualnych wynosi 12 euro, co jest spowodowane faktem, że centrum logistyczne firmy mieści się w Budapeszcie. Niemniej jednak przy większych zakupach koszt ten ładnie się rozkłada i nie wygląda już tak poważnie. Koszt dostawy przestaje też mieć znaczenie jak tylko zobaczymy cudowne kosmetyczki z najmodniejszym wzorem ostatnich lat. Dokładnie tak - sowy! Do wyboru mamy sporą, pojemną kosmetyczkę z uchwytem (klik) oraz małą, do kompletu (klik). Obie fajne jakościowo, solidne i bardzo ładne. Większa pomieści wszystkie kosmetyki niezbędne na dłuższy wyjazd, natomiast mała doskonale sprawdzi się jako kosmetyczka na podręczne drobiazgi w torebce. Ale nie byłabym sobą gdybym nie znalazła im alternatywnego zastosowania. I tak oto "duże sowy" pełnią funkcję podręcznego organizera na stoliku obok łóżka. Trzymam tam wszystko, co chciałabym mieć pod ręką - notes, długopis, kieszonkowy kalendarzyk, suplementy diety, ale też np. najważniejsze broszurki, które od czasu do czasu dostarczają mi wiedzy na temat opieki nad noworodkiem, rozwoju dziecka czy karmienia piersią. Dzięki temu wszystkie te drobiazgi nie plączą mi się na stoliku i całość sprawia wrażenie, że nawet mam jakiś rodzaj porządku :-) Z kolei "małe sowy" stoją sobie grzecznie obok i magazynują wszystkie najpotrzebniejsze kosmetyki, z kremem na noc, kremem do rąk, pomadką i... lanoliną (kto karmił piersią, ten wie!) na czele. Ale świat kosmetyczek nie kończy się na sowach. Mamy jeszcze do wyboru sprytną, płaską kosmetyczkę w czarno-różowe pasy (klik). Jest to bardzo atrakcyjna cenowo kosmetyczka, która pomieści drobiazgi niezbędne żeby poprawić makijaż podczas wypadu na miasto. Albo będzie służyła jako nietuzinkowy piórnik dla licealistki lub studentki - długopis, błyszczyk i ściągawki na ekonometrię (tak tak, to mój koszmar ze studiów) zmieszczą się na pewno :-) Dodatkowo możemy też zaopatrzyć się w mini kuferek w klasyczne, czarno-białe paski (klik). Może nie jest ogromny, ale z pewnością pomieści najważniejsze skarby. Oczywiście nie ma obowiązku trzymania w nim kosmetyków. Od pewnego czasu szukałam niedużego "cosia" do przechowywania najważniejszych pamiątek ostatnich tygodni - takich jak opaska córeczki ze szpitala czy pierwsza czapeczka. Ten nieduży kuferek nadaje się do tego doskonale. Jeśli oprócz funkcji przechowywania oczekujemy od kosmetyczki czegoś więcej, warto zwrócić uwagę na czarną kosmetyczkę imitującą lakierowaną skórę krokodyla, ze złotą lamówką (klik). W środku ma ona gumki, które sprawnie przytrzymają pędzel, błyszczyk czy maskarę. Dzięki temu wewnątrz również zachowamy porządek i nie będziemy tracić czasu na szukanie najpotrzebniejszych rzeczy. Dla tej kosmetyczki nawet nie szukam alternatywnego zastosowania, bo... nie zamierzam jej używać. Ona jest dla Was! Na początku stycznia chciałabym zrobić konkurs - rozdanie :-) Szczegóły pojawią się w swoim czasie na moim Facebooku, zapraszam!









Podsumowując: kosmetyczka, jak sama nazwa wskazuje, służy do przechowywania... wszystkiego - co tylko dusza zapragnie :-) Chyba każda kobieta ma ich sporo, co nie znaczy, że wystarczająco dużo. Bo lata doświadczeń wskazują, że kosmetyczek nie można mieć zbyt wiele. Zawsze znajdzie się miejsce i zapotrzebowanie na kolejną. Tak więc gdy dopadnie Was kosmetyczkowy głód, zdecydowanie warto zajrzeć do All In Packaging. Niedrogo, szybko i fajnie. Zwłaszcza te sowy... :-)

środa, 7 grudnia 2016

Blogosfera CANPOL - my też chcemy się wykazać!

Znacie mnie już na tyle, że na pewno dobrze wiecie, że przy każdej okazji trąbię na prawo i lewo żeby wspierać nasze, polskie… Tak się akurat składa, że mamy na naszym rynku firmę, która powstała tuż po transformacji systemowej, czyli istnieje na rynku już ponad 25 lat. Ćwierć wieku doświadczenia! Oczywiście chodzi o Canpol (KLIK), niekwestionowanego lidera rynku akcesoriów dla niemowląt. Założę się, że ciężko jest znaleźć w Polsce mamę, która nie ma w swojej „kolekcji” butelki, smoczka czy też zabawki z Canpolu – a to wszystko ze względu na wysoką jakość, przystępne ceny i powszechną dostępność produktów tej firmy.





Dodatkowo trzeba pamiętać o tym, że Canpol często organizuje konkursy dla rodziców, zarówno na portalu (KLIK), jak i na swoim profilu na Facebooku (KLIK) – warto trzymać rękę na pulsie i brać czynny udział w akcjach! Oprócz tego Canpol prowadzi też program Blogosfera, w ramach którego blogujące mamy mogą testować i recenzować produkty, a także organizować konkursy dla swoich czytelników, z rewelacyjnymi nagrodami, od Canpolu oczywiście. Ja również chciałabym dorzucić swój kamyczek do tego ogródka i znów próbuję szczęścia w Blogosferze. Jeśli Wy też chciałybyście spróbować swoich sił, pamiętajcie: zgłaszamy się pod adresem http://canpolbabies.com/pl/blogosfera.  W grudniu można testować 1 z 12 mat edukacyjnych "Kolorowy Ocean" lub też zorganizować na swoim blogu konkurs z matą jako nagrodą. Mata zapowiada się wyjątkowo obiecująco, a moja Perełka jest akurat w takim wieku, że będzie mogła w pełni wykorzystać wszystkie możliwości maty i przetestować korzyści, które oferuje ona maluszkowi. Rzetelny, choć wymagający tester sprawdzi, a mama testera chętnie zda Wam wyczerpującą relację :-)



Czy macie jakieś doświadczenia z Blogosferą Canpol? Znacie? Próbowałyście? Jak było? I przy okazji... trzymajcie za nas kciuki! :-)

Laktacja? Nigdy nie mów mi, że nie mam pokarmu...

Odkąd tylko zorientowałam się, że wreszcie zostanę mamą, miałam stuprocentową pewność, że moje maleństwo będę karmić piersią przynajmniej przez pierwszy rok. To było dla mnie naturalne. Byłam do tej misji dobrze przygotowana teoretycznie - dzięki szkole rodzenia, książkom, niezliczonym informacjom w sieci. Reszta wydawała się być formalnością - prawidłowo przystawić i tyle, reszta naturalnie zrobi się sama. Gdybym tylko wiedziała jak bardzo się oszukam...




Być może jeszcze tego nie wiecie, ale moja Perełka przyszła na świat w wyniku cesarskiego cięcia. Jeszcze na sali pooperacyjnej położono mi ją na brzuchu. Pięknie przystawiła się do piersi i zaczęła ssać. To było uczucie nie do opisania. Jeszcze nigdy nie czułam, że mogę drugiej istocie dać od siebie tak wiele. Było pięknie... Schody zaczęły się już kolejnego dnia, gdy okazało się, że moje brodawki nie są gotowe na swoją życiową misję. Koszmarny ból, rany, krew...Zaciskałam zęby i karmiłam. Bo ja już nie jestem pępkiem świata - teraz liczy się ONA. W momencie przystawiania córy do piersi ból był nie do opisania. Zniosę wszystko. Byłam z siebie taka dumna, że mimo potwornego bólu daję radę. Pod koniec drugiej doby położne jak co wieczór przyszły zważyć dzieci. Położyły moje maleństwo na wadze, coś do siebie wymamrotały pod nosem i poszły. Waga spada. Nie przejęłam się zbytnio, w końcu fizjologiczny spadek wagi noworodka jest rzeczą normalną. Późnym wieczorem jedna z położnych wróciła z informacją, że moje dziecko nie dojada, waga spadła za bardzo (więcej niż 10% masy urodzeniowej) i że lekarz zaleca podanie mieszanki. Zakręciło mi się w głowie. Jak to... Ja, taka Matka Polka, nie umiem wykarmić swojego dziecka? Przyznam szczerze, że się załamałam... To było jak grom z jasnego nieba, zupełnie nie spodziewałam się takiej informacji - przecież córa ładnie się przystawia, chętnie ssie, później zasypia. Nie było żadnych sygnałów, że pokarmu może dostawać za mało. A jednak najwyraźniej laktacja u mnie po cesarskim cięciu jeszcze nie raczyła ruszyć... Po dobrej godzinie płaczu skruszona poszłam do położnych po butelkę z mieszanką. Ale wtedy obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, to jest tylko etap przejściowy... Całą noc i kolejny dzień córa była karmiona piersią, a później dokarmiana butelką. Przełknęłam gorycz porażki i postanowiłam ratować swoją laktację. Nigdy nie poddaję się bez walki. Do akcji wkroczyły suplementy na bazie słodu jęczmiennego i herbatki dla matek karmiących. Oraz laktator... Po wypisie ze szpitala kontrolowałam ile gramów pokarmu córka jest w stanie ode mnie pozyskać. Jeszcze dosłownie dwa razy podałam jej mieszankę. Później powoli wszystko zaczęło się normować, waga zaczęła iść w górę...




Niestety najbliższe otoczenie w postaci mojego Ukochanego nie umie zapewnić mi wsparcia. Przynajmniej kilka razy słyszałam od niego "nie masz pokarmu", "daj jej butelkę", "może twoje mleko jej nie smakuje" i inne absurdalne teorie. Teściowa to samo - za każdym razem mniej lub bardziej bezpośrednio oznajmia mi, że pewnie mam za mało mleka i jej wnuczka jest wiecznie głodna. To nie pomaga, wręcz przeciwnie. Nie od dziś wiadomo, że laktacja w ogromnym stopniu "siedzi" w głowie, więc mamy nie wolno stresować. Każda nieprzemyślana wymiana zdań może młodej (choćby tylko stażem) mamie podciąć skrzydła. Każda wypłakana łza zabiera kilka kropel drogocennego mleka. Dlatego staram się być twarda i nie zamierzam się przejmować tymi docinkami. Cierpliwie tłumaczę, że przyrost wagi i tony zużytych pieluch nie biorą się z powietrza... 2,5 tygodnia od urodzenia, Perełka "przegoniła" wagę urodzeniową i rozwija się prawidłowo. Karmimy się piersią. TYLKO piersią. Wspomagamy się specyfikiem o nazwie Femaltiker, pobudzającym laktację. Piję dużo wody i herbatki dla matek karmiących. I, co najważniejsze, często przystawiamy się do cyca. Kupiona na czarną godzinę mieszanka wylądowała w najdalszym końcu szafki, nie chcę w ogóle o niej myśleć. I wiem, że podobnych historii są tysiące, ale mimo wszystko jestem z siebie dumna. Jestem na dobrej drodze do ustabilizowania laktacji. Uratowałam ją, udało się... Bo dla mojej Perełki zrobię wszystko... A Ty, drogi obserwatorze nigdy nie waż się mówić, że nie mam pokarmu. Zwłaszcza jeśli nie masz na ten temat bladego pojęcia...