wtorek, 12 grudnia 2017

Nie każ innym kochać swojego dziecka...

Dla Ciebie jest całym światem, to oczywiste. Byłoby dziwne, gdyby było inaczej. Kochasz je całym sercem i chcesz dla niego jak najlepiej. Jest w samym centrum Twojego świata. Ale...


Pierwsza sytuacja. Dzisiejsze popołudnie, znany dyskont. W jednej z alejek starszą panią wyprzedza kobieta z kilkuletnią córką. Dziewczynka, przechodząc obok staruszki, bezczelnie szturcha ją łokciem. Nikt mi nie wmówi, że to było przypadkowe, akurat widziałam całą scenę bardzo dokładnie. Starsza pani nie kryje poruszenia i grzecznie, aczkolwiek stanowczo zwraca dziewczynce uwagę, że ta postąpiła nieładnie. Reakcja dziewczynki jest natychmiastowa: wywalony język, przedrzeźniające miny i jakieś docinki pod nosem. Mama milczy. Starsza pani kontynuuje swój wychowawczy wywód, najwyraźniej licząc na to, że kobieta w końcu zareaguje. Dopiero gdy wspomina coś o klapsie, oburzona matka przystaje i odpyskuje, że ona dziecka nie bije. Nie przeprosiła, nie zwróciła córce uwagi, zero reakcji. Tylko na wspomnienie kary cielesnej raczyła się oburzyć.

Sytuacja druga. Pech chciał, że znowu sklep tej samej sieci, tylko w innym mieście. W rolach głównych mama i synek. Chłopczyk podchodzi do regału z makaronami i rozpoczyna zabawę. Raz za razem na podłodze lądują kolejne paczki świderków i muszelek. Mama szybkim rzutem oka ocenia skalę zniszczeń i bez słowa powraca do swojej czynności, jaką było pakowanie innych produktów do koszyka. Po chwili jak gdyby nigdy nic, bez słowa bierze synka na ręce i oddala się z miejsca zdarzenia. Ktoś nawet zwraca jej uwagę, że zostawili niezłą rozpierduchę, ale ona odpowiada, że od sprzątania to jest obsługa sklepu. Serio? Tu również nie było reakcji w postaci zwrócenia dziecku uwagi, a jedynie zdziwienie, że komuś nie spodobały się poczynania panicza.

Dlaczego tak się dzieje, że niektórzy rodzice wymagają od innych ludzi, by kochali ich dzieci tak mocno, żeby bez wahania wybaczać im dosłownie każde zachowanie? Kompletny brak reakcji na zachowania wstrętne wobec innych osób dodatkowo utwierdza dziecko w przekonaniu, że wolno mu absolutnie wszystko. Nie jestem zwolenniczką kar cielesnych, ale też nie wyobrażam sobie żebym miała przejść zupełnie obojętnie obok bądź co bądź skandalicznego wybryku mojej córki, a i tłumaczenie wszystkiego wiekiem do mnie nie przemawia. Już kiedyś pisałam o tym, że nie pochwalam zezwalania dziecku na wszystko, tylko dlatego, że jest dzieckiem. Bo kiedyś podrośnie i ogromną dozą prawdopodobieństwa będzie dalej robić to samo. Przecież mu wolno...

Nie każmy innym kochać naszych dzieci i ich wybryków. Rozumiem, że dziecko może mieć trudniejszy charakter lub okres buntu, ale czy naprawdę brak jakiejkolwiek reakcji rodzica jest dobrym rozwiązaniem? Czy nie wypadałoby przeprosić starszą panią i posprzątać rozrzucone paczki makaronu? I wreszcie wprost powiedzieć dziecku, że tak się nie robi? Moje dziecko dziś próbowało przydepnąć ogon jednego z "naszych" kotów. W porę zareagowałam, pogroziłam palcem i powiedziałam, że nie wolno. Ale po co? Przecież ona ma dopiero roczek? Jak to po co?! Po pierwsze dlatego, że jestem przekonana, że ona rozumie więcej niż się wszystkim wydaje. A po drugie, nie wyobrażam sobie, że miałabym nie zareagować wcale. Bo niby dlaczego? Dlatego, że to mój pępek świata? Wolne żarty.

Nie, nie piszę tego po to, żeby pokazać jaką jestem idealną matką, w przeciwieństwie do tych opisanych powyżej. Nic z tych rzeczy. Chodziło mi tylko i wyłącznie o to, żeby zwrócić uwagę na zachowania typu "moje dziecko jest cudowne i wszystko mu wolno". A tymczasem tylko połowa tego stwierdzenia jest prawdą. Nasze dzieci są wspaniałe, dla nas są najcudowniejszym darem. Ale dla otoczenia, zwłaszcza tego dalszego, są TYLKO dziećmi. Nierzadko zachowującymi się nieodpowiednio lub irytująco.

Co zatem robić? Bić? Krzyczeć? E tam... Może raczej rozmawiać, tłumaczyć, po prostu reagować? Nie tylko dla dobra osób postronnych, które nie mają więzi emocjonalnej z naszą pociechą, ale przede wszystkim w trosce o dobro naszego dziecka. Bo to my w dużej mierze kształtujemy jego osobowość i wpływamy na jego życie. Proszę, reagujmy!

piątek, 17 listopada 2017

Czy i jak kupować ubranka na Aliexpress?

Aliexpress, czyli ogromny chiński portal zakupowy, asortyment ma bardzo szeroki, także jeśli chodzi o ubranka dziecięce. Czy warto je tam kupować? Na co należy zwracać uwagę? Jako że na Aliexpress zamawiam ostatnimi czasy naprawdę dużo, chętnie podzielę się z Wami swoimi doświadczeniami.


Jaki rozmiar wybrać?

Na początku można się pogubić. Znajdujesz fajne ubranko, chcesz wybrać rozmiar, a tam jakieś dziwadła: 24M, 2T, 3T zamiast znanej nam rozmiarówki typu 74, 80, 86. Możesz sobie pomyśleć, że 24M to 24 miesiące, 2T - 2 lata itd. Niestety, to byłoby zbyt proste. Można łatwo się oszukać jeśli patrzymy tylko na oznaczenie rozmiarów, bo różnice bywają naprawdę spore. Jest na to jedna rada: zmierzyć ubrania dziecka w pożądanym rozmiarze, a następnie zerknąć na tabelę rozmiarów udostępnioną przez sprzedawcę w opisie przedmiotu. To daje nam szansę na zamówienie odpowiedniego rozmiaru, stanowi też podstawę do ewentualnej reklamacji, jeśli wymiary będą inne niż w tabeli (zazwyczaj sprzedawcy zastrzegają sobie margines błędu 2-3 cm). Tak więc rozmiar rozmiarem, ale decydujące niech będą wymiary z tabelki.

Jaki to materiał?

Z mojego doświadczenia wynika, że dość często skład materiałowy jest wielką niewiadomą. Sprzedawcy w opisach potrafią podawać różne cuda. Najdziwniejszy i jednocześnie najbardziej absurdalny opis, jaki znalazłam, to "kaszmir" w odniesieniu do zwykłego, niemowlęcego body. Często też materiał określany mianem "cotton" okazuje się być bawełną, ale z domieszką czegoś sztucznego. Ci bardziej uczciwi sprzedawcy piszą w takim przypadku o "cotton blend", a czasem nawet podają szczegółowy skład wraz z wartościami procentowymi. Zdarzało mi się jednak poznać prawdziwy skład materiału dopiero po przeczytaniu metki, albo... wcale - bo niektóre rzeczy żadnej metki nie miały.




Kiedy przyjdzie paczka?

No właśnie... To są Chiny. Paczka może przyjść za 3 tygodnie, a może i za 2 miesiące. Albo i lepiej! Trzeba to mieć na uwadze wybierając rozmiar, bo przecież dziecko rośnie jak na drożdżach i za miesiąc czy dwa będzie już odpowiednio większe. Trzeba też o tym pamiętać kupując ubranie przeznaczone na konkretną porę roku, jak np. kurtkę zimową czy kostium kąpielowy. I wreszcie: jeśli potrzebujemy danego ubrania na konkretną uroczystość o ustalonej dacie (np. sukienka na chrzciny czy wesele), warto złożyć zamówienie z takim wyprzedzeniem, żeby w razie czego mieć jeszcze czas na realizację jakiegoś planu B, gdyby okazało się, że paczka nie zdąży przyjść albo też ciuszek okaże się niezgodny z naszymi oczekiwaniami. Właśnie w ten sposób użerałam się z sukienką na chrzciny. Jedna okazała się dużo za mała, a druga nie przyszła wcale, więc ostatecznie jak niepyszna zamówiłam kieckę w Smyku.

Co z jakością?

Tu nie ma reguły. Jest tylu producentów, że na dobrą sprawę można się spodziewać wszystkiego. Czasem coś, co na zdjęciach sprzedawcy prezentuje się rewelacyjnie, w rzeczywistości okazuje się tylko "ubogim krewnym" przedmiotu ze zdjęcia. Niby podobne, ale jednak nie do końca, tak jakby Chińczycy próbowali podrabiać samych siebie ;) Dlatego warto kupować przedmioty, które mają feedbacki (tj. oceny innych osób, które już otrzymały swoje paczki), najlepiej jeśli ocena ta zawiera też zdjęcia. W ten sposób możemy uniknąć rozczarowania albo też utwierdzić się w przekonaniu, że to, co przychodzi w paczce, faktycznie przypomina to cudo z opisu aukcji.

Czy to się opłaca?

Różnie. Mnóstwo rzeczy można kupić w naprawdę atrakcyjnych cenach, inne są droższe niż ich krajowe odpowiedniki. Tu już decyzja należy do nas: czy koszt jest decydującym czynnikiem, czy też zechcemy zapłacić ciut więcej np. za wzór, którego nie otrzymamy w Polsce. Warto też pamiętać o wyprzedażach i kuponach, które pozwalają na uzyskanie jeszcze niższych cen. Przykładowe ceny: za niebieską bluzę z gwiazdką zapłaciłam 12,95 zł, za granatową kamizelkę 14,20 zł, a za legginsy z ptaszkiem - 7,20 zł. Niewątpliwie moją najukochańszą kategorią są jednak skarpetki, które są naprawdę super jakościowo, a dzięki różnym kuponom zazwyczaj udaje mi się je "wyrwać" za śmieszne pieniądze rzędu 0,35 - 1,10 zł za parę.





Czy to bezpieczne?

Szczerze? Nie wiem. Nie zagwarantuję Wam, że barwniki użyte do farbowania materiałów są bezpieczne i mają jakieś atesty. Pocieszający może być jedynie fakt, że wiele sieciówek szyje w Chinach. A Smykowa marka Cool Club? Albo 5.10.15? No właśnie... Czasem zdarza się, że takie aliexpressowe ubranko po wyjęciu z opakowania cuchnie chemią, to fakt. Zazwyczaj jednak pierwsze pranie rozwiązuje problem. Osobiście nie boję się ubierać dziecka w chińskie ciuszki, ale to już kwestia indywidualnej decyzji każdego rodzica.

Co oprócz ubrań?

Oprócz ciuchów znajdziemy też całą masę dodatków. Czapki, szaliki, chustki, ale też akcesoria do włosów dla małych księżniczek. Tak jest - dzikie ilości spinek, kokardek, opasek. Można dostać oczopląsu. Oczywiście są też buty, ale do nich podchodzę z trochę większą rezerwą ze względu na ogólnie pojętą jakość: podeszwy, wkładki itp. Mamy ze dwie pary i kolejne dwie w drodze, ale chyba jednak wolę bazować na sprawdzonych markach obuwniczych. Wyjątkiem są skórzane paputki - w promocji i z kuponami można je wyrwać za kilkanaście złotych, a jakościowo są naprawdę świetne. Mamy już kilka par w różnych rozmiarach - na zapas.



Podsumowując: czy warto?

Moim zdaniem tak. Te ceny, ten wybór, te okazje... I wreszcie ta adrenalina podczas otwierania przesyłki ;) To nic, że czasem trafi się jakiś mniej udany zakup, że czasem paczka wcale nie dotrze. Przypominam jednak, że w przypadku Aliexpress zaginięcie paczki nie oznacza utraty pieniędzy, bo można się ubiegać o zwrot należności. Spróbujcie, naprawdę warto.

Czy macie jakieś swoje ubraniowe hity z Aliexpress? A może mimo wszystko coś Was powstrzymuje przed zakupem?

wtorek, 31 października 2017

Wyrzuty sumienia czasu nie cofną!

Chuchasz, dmuchasz, nadzorujesz. Uważasz i pilnujesz. Jesteś czujna jak ważka, starasz się przewidywać zdarzenia żeby chronić swój najcenniejszy skarb. Myślisz, że robisz wszystko, co możesz. I wtedy przytrafia się TO...


Gdy na sekundę odwracasz wzrok w drugą stronę, dziecko spada z łóżka. Choć jeszcze nie raczkuje, nawet nie pełza, jakimś cudem dało radę się przeturlać. A to były tylko trzy sekundy! Chwila nieuwagi i dziecko ściąga ze stołu obrus, a wraz z nim gorącą herbatę. Ta oczywiście nie może dziecka ominąć, więc dotkliwie je parzy. Nieszczęście gotowe. Dziecko, bawiąc się na podłodze, znajduje monetę jednogroszową, która wypadła któremuś z domowników z kieszeni i schowała się pod dywanikiem. Możesz być pewna, że dziecko ją znajdzie i zapragnie sprawdzić jak smakuje. Połknie kawał żelastwa albo zacznie się dławić. Rozbita głowa, przecięta ręka, rozwalona noga. Wystarczą sekundy. A przecież cały czas jesteś obok!

Jeśli dziecku znajdującemu się pod Twoją opieką przydarzy się jakiś wypadek, czy to drobny, czy poważniejszy, zawsze pojawiają się one: wyrzuty sumienia. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam pozwolić na taki obrót sprawy? Przecież naprawdę się staram, cholera jasna! Jak mogłam być tak nieostrożna? Dlaczego w tym krytycznym momencie nie zdążyłam zareagować? Dlaczego naraziłam dziecko na niebezpieczeństwo? Przecież ono jest bezbronne, polega wyłącznie na mojej opiece i czujności. I wreszcie... Czy to, co się stało, czyni mnie złą matką?

Wyrzuty sumienia są wstrętne. Nie dają spokoju, nie chcą się odczepić. Towarzyszą w dzień i w nocy. Gdyby tylko można było cofnąć czas. Albo gdybyś mogła wziąć na siebie całe to cierpienie, na które niechcący naraziłaś dziecko. Zrobiłabyś to bez wahania. Niestety, nie ma takiej możliwości. Jedyne, co możesz zrobić, to zaakceptować tę sytuację i, co najważniejsze, wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Nauczyć się czegoś na własnym błędzie. Bo samo zamartwianie się już nic nie da. Czasu nie cofniesz, mleko się rozlało. Trzeba żyć dalej, często ponosząc konsekwencje tego wydarzenia. I powtórzę raz jeszcze: wyciągnąć wnioski. Nie wpuszczać dziecka do kuchni, gdy na gazie bulgocze zupa. Zabezpieczyć kanty mebli i kontakty. Zwracać uwagę czym i jak dziecko się bawi. Przewidywać.

Dziś od chirurga dziecięcego usłyszałam, że nie da się w 100% uchronić dziecka przed każdym zagrożeniem. Bo przecież nie będę go cały czas pilnować. I choć w przypadku starszego dziecka czy wręcz nastolatka jak najbardziej się zgadzam, to z zupełnym maluszkiem sprawa nie jest taka prosta. Bo takie dziecko samo o siebie nie zadba, nie zdaje sobie sprawy z zagrożeń. I maluszka właśnie trzeba stale pilnować: dla jego dobra i dla własnego spokoju. To w teorii. Bo w praktyce nie jest to takie proste. Wystarczą sekundy...

Tak, zrobiłam to. Dopuściłam się zaniedbania, w wyniku którego moje dziecko uległo wypadkowi. To były dwie, może trzy sekundy. I stało się... Ja, która zawsze byłam na posterunku i dosłownie wszystkim patrzyłam na ręce, bacznie obserwowałam czy bezpiecznie zajmują się moim dzieckiem, sama popełniłam błąd. Błąd, w wyniku którego moja córka najprawdopodobniej już zawsze będzie miała na twarzy szpecącą bliznę. Tak, to moja wina. Umiem to przyznać i jest mi z tym potwornie źle. Tylko co z tego, skoro te cholerne wyrzuty sumienia czasu nie cofną!

Wiem, że od mojego gadania nic się nie zmieni, ale proszę... Pilnujcie swoich maluchów jak oka w głowie. Jeśli mimo to przydarzy się coś niedobrego, nie piętnujcie się za to. Bo dziecko w każdej sytuacji potrzebuje rodzica silnego, a nie załamanego. I najważniejsze: wyciągajcie wnioski...

czwartek, 19 października 2017

Gdy myślisz, że właśnie znalazłeś w lesie zwłoki...

Ostatnio głośno było w mediach o przypadku porzucenia przez właściciela szczenięcia. Nie nie, "porzucenia" to złe słowo. To było bestialskie przywiązanie za obrożę do drzewa czy też krzaka, nawet nie wiem, bo na sam widok zrobiło mi się słabo. Ta historia ma wprawdzie happy end, bo piesek został odnaleziony i uratowany, są już też chętni do jego zaadoptowania, a jego "właścicielka" zostanie pociągnięta do odpowiedzialności karnej, ale mimo wszystko sytuacji takich jest znacznie więcej. Niestety... Nam też coś się kiedyś przydarzyło...


To była zima 2016 roku, koniec stycznia. Jak zawsze weekend na Mazurach, żeby odpocząć od pracy i naładować akumulatory. Poza tym ja nigdy nie umiałam spędzać weekendów w Warszawie, no po prostu nie... Tamtej soboty jak zwykle wypuściliśmy się do lasu: psy, narzeczony i ja. Mamy tu swoje ulubione trasy, które pozwalają nam natłuc kilometrów w pięknych okolicznościach przyrody. No i szliśmy sobie jedną z główniejszych dróg. Nagle teriery, które zawsze maszerują z przodu (na smyczy oczywiście), zaordynowały skręt w prawo, w jakiś mniejszy dukt. Nie taki mieliśmy plan, ale niech im będzie, może zwęszyły sarnę. Niech mają przyjemność z pójścia po tropie. Przeszliśmy może sto, może dwieście metrów. I wtedy to zobaczyłam... W oddali, po lewej stronie drogi leżały zwłoki psa...

Serce mi stanęło. Jestem strasznie wyczulona na krzywdę zwierząt, zwłaszcza gdy cierpią z ręki człowieka. Najokrutniejszej z istot, niestety... Mimo to zdecydowałam, że idziemy dalej tą drogą, jakoś ten widok wytrzymam... Zrobiliśmy może pięć kroków, gdy zwłoki... poruszyły się. Duży pies w typie owczarka niemieckiego ostatkiem sił dźwignął się z mchu, na którym leżał. Może powinnam się bać, ale w oczach tego psa było coś takiego, że nie spodziewałam się żadnej agresji z jego strony. W tych oczach był widoczny pewien rodzaj ulgi. Ulgi, że ktoś go na tym odludziu odnalazł. Jak gdyby nigdy nic zaczął iść przy mojej nodze, co chwilę przystając i siadając, a nawet kładąc się. Totalnie wyczerpane i osłabione zwierzę... Później już była szybka akcja. Telefon do mojego Taty, żeby przyjechał po nas samochodem. Przecież nie zostawimy tak tej bidy z nędzą, a o własnych siłach nigdzie nie dojdzie. Mój Tata to złoty człowiek, rzucił wszystko i przyjechał, z baniakiem wody i suchą karmą. Nasze znalezisko nawet nie za bardzo miało siłę jeść i pić. Zapakowaliśmy psa do bagażnika. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że może to zguba z pobliskiej wioski, ale tam go nie rozpoznano. Pojechał więc do nas.


Przetrzymywanie obcego psa przy dwóch charakternych i niezbyt gościnnych terierach to koszmar. Jakoś jednak trzeba przetrwać, chociaż jedną noc. Zrobiliśmy znalezisku ciepłe legowisko w komórce, daliśmy porządną kolację, pogłaskaliśmy po głowie. A te mądre oczy patrzyły z taką niesamowitą wdzięcznością, jakby wiedziały, że najbliższa noc w lesie mogła być już tą ostatnią. Jedno było pewne: nie może z nami dłużej zostać, bo nasze sierściuchy tego nie zniosą i w końcu dojdzie do jakiejś tragedii. To człowiek jest po to, żeby umieć przewidywać i zapobiegać takim nieszczęściom, nie można tej odpowiedzialności przerzucać na zwierzę. Następnego dnia rozpoczęliśmy poszukiwania nowego domu.

Całkiem niedaleko znajduje się fundacja Zwierzęta Eulalii, dająca schronienie takim życiowym pechowcom. Z przyjemnością przekazywałam jej mój 1% podatku. A więc jedziemy! Pukam, drzwi się otwierają, opowiadam historię wycieńczonego psa znalezionego w lesie i tłumaczę dlaczego nie może z nami zostać. W odpowiedzi słyszę "żadnych zwierząt nie przyjmujemy, zawieźcie go do schroniska". Szok i niedowierzanie. Nie tak wyobrażałam sobie działalność fundacji. Rozumiem, że nie mogą uratować każdego zwierzęcia, ale spodziewałam się wyższego poziomu empatii. Więcej mojego procenta nie zobaczą. Może to nieduża kwota, ale wolę ją przekazać komuś, kto faktycznie pomaga zwierzętom w potrzebie. Zrezygnowani wróciliśmy do miejscowości, w której robiliśmy rekonesans dzień wcześniej. Tam powiedziano nam, że jeden z mieszkańców być może tego psa przygarnie, ale będzie uchwytny dopiero dnia następnego. Światełko w tunelu! Znajda przenocowała u nas raz jeszcze, a później pojechała poznać swojego potencjalnego nowego właściciela. I, choć do dziś ciężko mi w to uwierzyć, znalazła nowy dom!

Jakieś dwa tygodnie później, spacerując, zajrzeliśmy do tej wioski, w której nasza bida z nędzą znalazła swoją przystań. Jak na zawołanie: z naprzeciwka wyłoniła się pani z pięknym, dużym psem na smyczy. Rozczesana, wykąpana sierść, dumny chód, błysk w oku. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się czy to na pewno te same "zwłoki", które dopiero co znaleźliśmy przy tej bocznej dróżce. Dróżce, którą normalnie nawet byśmy nie poszli. Może teriery wyczuły, że tam coś się dzieje? Zupełnie przypadkiem uratowały psie istnienie.

Skąd ten pies wziął się w lesie? Daleko od jakichkolwiek zabudowań? Szczerze powiedziawszy wątpię żeby sam zaginął i akurat tam zabłądził. Nowy właściciel mówił, że jeszcze przez długi czas pies ten żywiołowo reagował na każdy przejeżdżający samochód i na każdym spacerze ciągnął w tę jedną konkretną część lasu. Myślę, że szukał. Szukał poprzedniego właściciela. Sukinsyna, który moim zdaniem tego psa tam wywiózł i wyrzucił. Bo pies kocha człowieka, nawet gdy ten nie jest tego godny...

środa, 11 października 2017

Baby Monster - strasznie fajne saszetki [+ ROZDANIE]

Pokażcie mi dziecko, które nie lubi musów owocowych w saszetkach. Na pewno gdzieś takie dzieci mieszkają, ale osobiście jeszcze żadnego nie spotkałam. A musy? Higieniczne, smaczne, atrakcyjne - mogłoby się wydawać, że taka foliowa saszetka z owocami to produkt idealny. Niestety, nie do końca tak jest.

Musy w saszetkach, które można kupić w sklepach, mają w mojej ocenie 4 podstawowe wady:
  1. Cena - jedna saszetka kosztuje w okolicach 3 zł. Dla jednego to mało, dla innego - bardzo dużo. Osobiście uważam tę cenę za lekko przesadzoną, jeśli weźmiemy pod uwagę... No właśnie... I tu płynnie przechodzimy do punktu drugiego.
  2. Wielkość - waga musów w saszetkach wynosi około 80-90 gram, w zależności od producenta. Dla maluszka taka wielkość być może będzie satysfakcjonująca, a nawet za duża, ale starszak już raczej odczuje niedosyt i wyciągnie rączkę po kolejną sztukę.
  3. Skład - nie chodzi mi o to, że w saszetkach znajdują się jakieś świństwa czy cukier, bo zazwyczaj tak nie jest. Skład jako taki jest przyzwoity. Ale... Nie mamy na niego większego wpływu, możemy jedynie wybierać spośród wersji smakowych proponowanych przez konkretnego producenta. Jeśli dziecko ma alergię czy też po prostu nie lubi któregoś ze składników, wybór automatycznie nam się zawęża.
  4. Odpady - saszetki są jednorazowe i po opróżnieniu, wraz z plastikową nakrętką, lądują w koszu na śmieci. Nie jestem ekoświrem, ale pewne rzeczy staram się zauważać i, jeśli tylko mogę, choć trochę ograniczam produkcję odpadów, zwłaszcza tych, które będą się rozkładać przez długie lata.
A gdyby tak istniała alternatywa dla gotowców w saszetkach? Rozwiązanie, które jest wolne od wymienionych powyżej wad? O tego typu produktach słyszałam już od jakiegoś czasu, ale wcześniej nie miałam możliwości sprawdzić ich osobiście. Tak więc gdy tylko pojawiła się okazja, postanowiłam przetestować je na własnej skórze i zdać Wam relację. Mam tu na myśli wielorazowe saszetki do podawania pokarmów. Poznajcie markę Baby Monster.


Baby Monster to wielorazowe saszetki do podawania musów i innych pokarmów o zbliżonej konsystencji. Jak to działa? Dół saszetki wyposażony jest w strunowe zapięcie, podobne do tego znanego nam z foliowych woreczków. Podobne, ale jednak znacznie solidniejsze i trudniejsze do otwierania. A więc otwieramy saszetkę od spodu, pakujemy do środka jakieś pyszne i zdrowe danie, a następnie szczelnie zamykamy strunowe zapięcie, dzięki czemu nic się nie wyleje. O podstawowych właściwościach saszetek Baby Monster też opowiem w punkcikach:
  1. Pojemność to aż 170 ml, więc saszetki Baby Monster są znacznie większe niż sklepowe gotowce. Większa saszetka = więcej zawartości = więcej radości. 
  2. Nie zawierają BPA, zostały przebadane przez Sanepid.
  3. Można je mrozić i następnie podgrzewać w kąpieli wodnej, więc idealnie nadadzą się do robienia zapasów na później.
  4. Po użyciu można myć je także w zmywarce.


To tyle od strony technicznej. Jak sprawdziły się u nas? Do testowania podchodziłam z rezerwą, bo moje dziecko lubi się nad saszetkami pastwić: gryzie, ściska i gniecie. Byłam pełna obaw, że przy pierwszym mocniejszym ściśnięciu zawartość saszetki po prostu wyleci dołem. Dlatego też szczególnie przyłożyłam się do dokładnego ściśnięcia strunowego zapięcia. I choć córka, swoim zwyczajem, z entuzjazmem miętosiła saszetkę, jej zawartość pozostała na miejscu. To ważna cecha, bo pozwala zabierać saszetki w podróż samochodem lub na spacer - nic nie wyleci, więc nie będzie problemu z zapieraniem plam. 

Sama forma saszetki jest atrakcyjna dla dziecka i może pomóc przemycić niekoniecznie lubiane danie, bo z saszetki wszystko smakuje lepiej. Oprócz musów owocowych możemy też w ten sposób podawać rozdrobnione dania na bazie warzyw lub kaszkę, a nawet jogurt z płatkami owsianymi (sprawdzone). Naszym saszetkowym hitem okazała się dynia z ziemniakami i indykiem, a na deser jogurt naturalny z malinami. Fajne jest to, że możemy dowolnie komponować dania, mając na uwadze jedynie odpowiednią konsystencję i stopień rozdrobnienia (taki, żeby pokarm przedostawał się przez ustnik). Jest to też dobry sposób na wprowadzanie produktów, do których dziecko nie jest przekonane - nam saszetki pomogły "odczarować" buraki.


Środowisko naturalne będzie nam wdzięczne. Saszetka Baby Monster może być używana wielokrotnie, więc nie zaśmiecamy środowiska pustymi opakowaniami. Kiedyś pewnie przyjdzie taki czas, że trzeba ją będzie wyrzucić, ale wystarczy pomyśleć ile w tym czasie zużylibyśmy jednorazówek.

Ile ta przyjemność kosztuje? Na stronie babymonster.pl znajdziesz różne opcje zamówienia - od pojedynczej saszetki po zestawy. Oczywiście w zestawie wychodzi taniej, warto też zwracać uwagę na promocje. W każdej konfiguracji jednak jest to inwestycja, która się opłaca, jeśli weźmiemy pod uwagę zbójecką cenę gotowych musów w saszetkach. Tu kupujemy raz i korzystamy przez długi czas.

Większe, tańsze i pozwalające samodzielnie komponować dania. Tak w skrócie mogę opisać saszetki Baby Monster. Czy mają jakieś wady? Dla mnie nie. Spotkałam się z opinią, że ciężko je dokładnie umyć, ale nie mogę się z tym zgodzić. Po żadnym daniu nie miałam trudności z dokładnym oczyszczeniem saszetki, nawet gdy resztki jedzenia zdążyły zaschnąć. Sam ustnik też dobrze się myje, ale w razie potrzeby zawsze można go jeszcze "doszorować" patyczkiem do czyszczenia uszu.





Świetne są! Więc jeśli, tak jak ja, masz w domu małego musożercę, wypróbuj saszetki wielorazowe Baby Monster. Nie pożałujesz!

Dodatkowo teraz możesz zgarnąć zestaw saszetek Baby Monster w rozdaniu, które odbywa się na moim Facebooku (klik). Bawimy się już tylko do 12/10/2017. Zapraszam!

Aktualizacja 15/10/2017 - rozdawajkę na Facebooku wygrywa Pani Basia Chwała. Gratulacje!

środa, 4 października 2017

W tej kwestii dziecko NIE jest ważniejsze od psa!

Właściciele psów są różni. Od trzymających zwierzaki na łańcuchu po traktujących swoich pupili jak dzieci. Zawsze było mi bliżej do tych drugich. Gdy w domu, w którym do tej pory królował pies, pojawia się dziecko, mamy prawdziwą rewolucję także dla czworonoga.

Nie ulega wątpliwości, że dziecko staje się wśród domowników najważniejsze, to naturalna kolej rzeczy. Wywraca nasze życie do góry nogami i jednocześnie skupia na sobie całą uwagę. Jest natomiast jedna kwestia, w przypadku której nie zgadzam się na to, żeby dziecko było stawiane ponad psem. Przeczytaj dalej zanim skrytykujesz.


Dziecko jest stworzonkiem ciekawym świata. Wszystkiego musi dotknąć, wszystko pociągnąć, wziąć do buzi. Nie ma przy tym żadnych hamulców. Nie rozumie, że czegoś nie wolno, że nie wypada, a coś innego jest po prostu niebezpieczne. To na nas, rodzicach, spoczywa ciężar nauczenia maluszka tych wszystkich rzeczy, przy czym jest to proces na wiele lat, na pewno nie osiągniemy tego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy dziecko ma zaledwie kilka miesięcy. Ale do czego tak naprawdę zmierzam?

Maluszkom pozwalamy na wiele, często zapominając o wspomnianym wcześniej braku hamulców. Przecież ten maluszek jest taki słodki jak próbuje ściągnąć obrus ze stołu czy gdy ciągnie mamę za włosy. Ok, nasz wybór, jeśli pozwalamy na takie rzeczy, ale na jedno mojej zgody nigdy nie będzie. Nie pozwalam mieszać w to psa. Pies jest dla dziecka atrakcją. Ruchliwy, kudłaty i na dodatek takiego wzrostu, że do wieku części ciała można łatwo dosięgnąć. I tu jest... pies pogrzebany.

Nie ma i nie będzie mojej zgody na to, żeby moje dziecko ciągnęło za sierść, uszy ogon, szarpało czy kopało psa. Tak właśnie. Moja córka ma taki system, że jeśli nie może czegoś dosięgnąć ręką, próbuje to "zaatakować" nogą. Bez względu na to, czy chodzi o zabawkę, czy też psa... Nie pozwalam na takie zachowanie i nie interesuje mnie opinia osób postronnych, że przecież to "tylko dziecko". To "tylko dziecko" kiedyś podrośnie i będzie traktowało zwierzęta tak, jak zostanie tego nauczone w domu.


Nie ma i nie będzie mojej zgody także na sadzanie dziecka na psie i przejażdżki jak na kucyku. Problem ten dotyczy głównie psów większych. Co jakiś czas widuję w sieci zdjęcia dziecka "ujeżdżającego" psa. Pies zazwyczaj znosi to z godnością, ale to nas nie upoważnia do takich zachowań. Po pierwsze dlatego, że psi kręgosłup nie jest stworzony do dźwigania ciężarów. Po drugie zaś dlatego, że dla psa nacisk innego osobnika dowolnego gatunku na grzbiet oznacza próbę dominacji. I choć jestem zdania, że dziecko w hierarchii naszego domowego stada powinno być nad psem, to nie powinniśmy do tego dążyć w taki właśnie sposób. Bo nie każdy pies da się tak po prostu zdominować, może spróbować obronić swoją dotychczasową pozycję.


Nie ma i nie będzie mojej zgody na takie zachowania dziecka wobec psa także dlatego, że pies jest żywym stworzeniem. Ma uczucia. Cieszy się i smuci. I tak jak człowiek ma lepsze i gorsze dni. Zawsze potulny jak baranek, sprowokowany może po prostu ugryźć. I nie zrobi tego złośliwie, tylko w obronie własnej. Nie możemy oczekiwać od psa żeby bezwzględnie znosił wszystko, co tylko wymyśli sobie dziecko. Nie tędy droga. Bo czy na pewno chcemy ryzykować zdrowie dziecka?

Gdy w "psim" domu pojawia się dziecko, nie możemy od psa wymagać żeby stał się zabawką. Biorąc go pod swój dach zobowiązaliśmy się zapewnić mu godne warunki, kochający dom i szacunek. Uczmy dziecko prawidłowych zachowań już od pierwszych miesięcy życia, pilnujmy żeby w wyniku naszej nieuwagi nie zachowywało się wobec psa źle. W trosce o zdrowie dziecka i dobro psa. Uczmy dzieci szacunku wobec zwierząt, a wyrosną na dobrych ludzi...

piątek, 22 września 2017

Wielka moc małych książeczek - "Świat Maluszka" AWM

Kolejne miesiące mijają, latorośl coraz starsza, dosłownie rośnie w oczach. Rozwija się na wszystkich płaszczyznach. I tylko jedna rzecz pozostaje niezmienna - zamiłowanie do książeczek.

Czy pamiętacie naszą recenzję książeczek dla niemowląt z serii "Obrazki Maluszka"? To od nich zaczęła się nasza przygoda z Wydawnictwem AWM. Przygoda pełna kolorów, pełna emocji i czasu spędzanego wspólnie z dzieckiem. Teraz chciałabym Wam zaprezentować inną serię książeczek dla najmłodszych odbiorców, a mianowicie "Świat Maluszka". Zapraszam!


Niepozorne one są, nieprawdaż? Nieduże, wręcz kompaktowe (zaledwie 10 x 10 cm). To ma swoje zalety, bo taka malutka książeczka mieści się w każdej torbie czy organizerze do wózka. A co za tym idzie, ulubione wydawnictwa mogą nam zawsze towarzyszyć na spacerach. Na dobrą sprawę książeczka i w maminej kieszeni się zmieści, dzięki czemu w dowolnej chwili może być pod ręką, gotowa do działania. Podobnie jak w przypadku "Obrazków Maluszka", mamy tu do czynienia z postacią harmonijki wykonanej z grubszej tekturki. Dzięki solidnemu materiałowi małemu człowiekowi trudno jest taką książeczkę "zamordować" - gryząc, miętosząc i ciskając nią o ziemię. Bo nie oszukujmy się, ale szacunku do książek człowiek uczy się dopiero w nieco późniejszym okresie... "Świat Maluszka" tymczasem jest maluszkoodporny i z godnością znosi wszystkie tortury, które tylko przyjdą dziecku do głowy. Sprawdzone!


W środku - coś innego, bardziej "dojrzałego" - zdjęcia przedmiotów zamiast rysunków. Nieco starszym dzieciom ułatwi to poznawanie świata, który wszak namalowany nie jest. Znana formuła, czyli jeden obrazek na stronie plus odpowiadający mu napis. Po co napisy w książeczce dla tak małego dziecka? Hmmm, mój Tata ostatnio wziął zebrę za psa, więc śmiem twierdzić, że napisy w dużej mierze są dla nas, dorosłych, na wypadek gdybyśmy nie wykazali się wystarczającą czujnością :) Ogólnie rzecz biorąc jest kolorowo i przyjemnie, czyli tak jak być powinno, żeby przyciągnąć uwagę małego człowieka.


Trafiło do nas aż pięć książeczek z serii "Świat Maluszka":

  • "Łąka" - od ważki, przez mlecz, aż po bociana, czyli wszystko co można spotkać na łące i ogólnie w stanie dzikim
  • "Dźwięki" - przypomnijmy sobie taki trudny wyraz jak "onomatopeja", a następnie nauczmy dziecko wszystkich dźwięków, które mogą wybrzmieć w naszym otoczeniu - dobra zabawa i kupa śmiechu zapewnione!
  • "Smacznego!" - sprzęty kuchenne i produkty spożywcze, również takie, które moje dziecko na razie może zobaczyć jedynie na obrazku, tj. słodycze...
  • "Kolory i kształty" - miła dla oka nauka barw i kształtów 
  • "Owoce i warzywa" - czyli fajny sposób na zareklamowanie tej nieciekawej papki, którą serwujemy maluszkowi łyżeczką ;)

Czy takie książeczki służą jedynie do "pokazywania" dziecku świata i uczenia wyrazów? To by było zbyt banalne. W przypadku małego obywatela taka mała, niepozorna książeczka zastosowań ma kilka. Jest niezastąpiona jako "przykuwacz uwagi" (a może raczej "odwracacz"?) podczas zmiany pieluchy, gdy coraz bardziej energiczny maluch wije się jak piskorz. Podobnie przy posiłkach - z taką pomocą przebiegają one spokojniej. Oczywiście - byłoby lepiej gdyby dziecko koncentrowało się wyłącznie na jedzeniu, ale nie oszukujmy się - nie każdy maluch będzie w stanie tak funkcjonować. Jeśli mam wybór walczyć z płaczącym dzieckiem albo pokazywać mu obrazki w książeczce i spokojnie(j) podawać obiad, wybieram tę drugą opcję i jednocześnie mam nadzieję, że z czasem dzieciuch się trochę ucywilizuje. Tak czy inaczej, u nas książeczka podczas posiłków zawsze musi być pod ręką, żeby wkroczyć do akcji gdy atmosfera zacznie się robić gorąca. Podobnie na spacerach... Czasem siedzenie w wózku po prostu zaczyna się robić nudne i wtedy warto sięgnąć po zabawki i książeczki właśnie. A w domu - jest to cudowne remedium na paskudne, deszczowe dni i nie tylko. Na bazie takich prostych książeczek można zbudować całą opowieść. Nieco starszego maluszka warto też zaangażować do wspólnej zabawy typu "pokaż gdzie miś ma oko". Spróbuj też spytać dziecko który obrazek, kolor, kształt podoba mu się najbardziej - to skupienie na małej buzi jest czymś pięknym! 


Nie są to jedynie książeczki. To inspiracja. Pole do popisu. Wyzwanie dla nas, rodziców, żeby z tego zadrukowanego kawałka tektury wykrzesać jak najwięcej korzyści dla dziecka. Żeby wspólnie spędzać czas ucząc, pokazując i tłumacząc, ale też pozwolić dziecku samemu obserwować i wybierać. Książeczki "Świat Maluszka" nadają się do tego idealnie.

Seria "Świat Maluszka" jest znacznie bogatsza, zaprezentowałam jedynie jej część. Wszystkie książeczki wchodzące w jej skład można zobaczyć i zamówić na stronie AWM - Agencji Wydawniczej Jerzy Mostowski. Zapraszam!

czwartek, 14 września 2017

AliExpress czyli garść informacji o zakupach u Chińczyka

Istnieje w sieci pewne miejsce. Jeśli jeszcze go nie znasz, masz szczęście! Kusi jak gejsza i wciąga jak bagno. To AliExpress...


Co?!

AliExpress to gigantyczna platforma handlowa, dzięki której można zamawiać towar bezpośrednio od chińskich sprzedawców. Co tam znajdziemy? Nie będzie w tym wielkiej przesady, jeśli powiem, że wszystko. Elektronika, biżuteria, ubrania, zabawki - lista kategorii jest naprawdę długa. Kupisz telefon i baloniki, łyżeczkę do herbaty i buty w kształcie gołębia. Jeśli Twoja wyobraźnia coś sobie wykombinuje, z dużą dozą prawdopodobieństwa Chińczycy już mają to wystawione na sprzedaż.


Chciałabym ale się boję...

Wiem jak jest. Słyszysz o składaniu zamówienia w Chinach i momentalnie zaczynają się pojawiać wątpliwości. Sama to przerabiałam. Zanim zgłębiłam temat i zdecydowałam się zamówić pierwszy drobiazg, minęło sporo czasu. Wszyscy już dawno kupowali, a ja wciąż myślałam, że to jakaś skomplikowana operacja. Bzdura! Zaraz rozprawię się z Twoimi wątpliwościami ;)
  • Koszty przesyłki są bardzo wysokie. | Eee tam. Bardzo dużo towarów ma darmową dostawę. Tym samym rzeczy tanie są naprawdę tanie, czasem są to dosłownie groszowe sprawy. Towary z darmową wysyłką dość łatwo wyłowimy stosując odpowiedni filtr w wyszukiwarce produktów.
  • Przesyłki idą bardzo długo. | To trochę loteria. Czasem przesyłka idzie dwa tygodnie, a czasem kilka miesięcy, jeśli gdzieś zabłądzi po drodze. Zazwyczaj w ciągu miesiąca zamówienia mam już u siebie. Oczywiście nie ma porównania do zakupów krajowych, które są realizowane z dnia na dzień, ale można się do tego przyzwyczaić.
  • Trzeba płacić w dolarach ponosząc koszt przewalutowania. | To była moja główna obawa, a lenistwo i ignorancja długo nie pozwoliły mi "odkryć" jak jest naprawdę. Otóż owszem: ceny podane są w dolarach (można sobie ustawić wyświetlanie cen również w innych walutach, w tym i PLN), ale płacimy normalnie, w złotówkach, nie ponosząc dodatkowych kosztów.
  • Trzeba mieć kartę kredytową i podać jej numer. | Można, ale nie trzeba. Jeśli nie chcesz płacić kartą, wybierasz opcję "innych metod płatności", a tam kryją się m.in. Przelewy24. Można zapłacić szybkim przelewem typu mTransfer albo BLIKiem. Ekspresowo, bezpiecznie i za free.
  • Sprzedawca może mnie oszukać i nie wysłać towaru. | AliExpress działa tak, że opłata za zamówienie wcale nie trafia od razu do sprzedawcy. Jest ona odnotowana w systemie, ale zostaje przekazana sklepowi dopiero w momencie, gdy potwierdzisz otrzymanie przesyłki lub automatycznie po zakończeniu okresu ochrony, w którym przesyłka powinna do Ciebie dotrzeć. Jeśli przesyłka nie dotrze w tym terminie, otwierasz tzw. spór i w ogromnej większości przypadków AliExpress zwraca pieniądze. Jeśli zaś sprzedawca w ogóle nie wyśle zamówienia w deklarowanym przez siebie w ofercie terminie, pieniądze automatycznie wracają na Twoje konto. Sprawdzone - działa.
  • Boję się, że dostanę jakieś badziewie albo towar ulegnie uszkodzeniu w transporcie. | Jest taka opcja. AliExpress to takie trochę "zakupy z niespodzianką". Nigdy na 100% nie wiadomo co przyjdzie, ale ten dreszczyk emocji jest całkiem zabawny ;) Warto dokładnie czytać opisy aukcji i ewentualne opinie (feedback) osób, które już na tej aukcji kupiły. W przypadku zakupu odzieży czy butów trzeba koniecznie patrzeć na tabele rozmiarów i wartości w centymetrach, a nie na same rozmiary. Jeśli przyjdzie do nas coś niezgodnego z opisem lub uszkodzonego, robimy zdjęcia (można też nakręcić film) i zakładamy spór o częściowy lub całkowity zwrot pieniędzy. Sprawdzone - działa.

Można jeszcze taniej!

Ceny na AliExpress zazwyczaj są atrakcyjne, nawet bardzo. Ale to nie znaczy, że nie może być lepiej. Można kupować jeszcze taniej. Jak? Już mówię...
  • Co jakiś czas organizowane są wyprzedaże i wtedy faktycznie ceny często są jeszcze niższe. Bezpieczniej jest jednak obserwować dany przedmiot jeszcze przed startem wyprzedaży, bo sprzedawcy potrafią kilka dni wcześniej sztucznie zawyżyć cenę tylko po to, żeby później móc się pochwalić super extra atrakcyjną obniżką.
  • Niektórzy sprzedawcy oferują kupony (trzeba je "pobrać") i zniżki (naliczają się automatycznie) na zakupy w swoim sklepie. Polega to na tym, że otrzymujesz zniżkę w wysokości X jeśli zrobisz zakupy za kwotę Y. Niewątpliwie najciekawsze są kupony typu 1/1,01 czy 2/2,01, czyli np. obniżające wartość o dolara przy zakupie za minimum... dolara i jednego centa. Tak jest. To oznacza, że czasem udaje się kupić coś za grosze. Dosłownie.
  • Kupony można też uzyskać w inny sposób, a mianowicie wymieniając tzw. coinsy, czyli wirtualne monety, które zbiera się w aplikacji mobilnej Aliexpress (za codzienne wizyty, gry, pisanie komentarzy etc.). W specjalnej sekcji "Coins & coupons" mamy spory wybór kuponów do sprzedawców z różnych kategorii. Wielokrotnie z tego korzystałam, naprawdę warto.
  • Kupony rozdaje też AliExpress - w różnych grach i zabawach. Mogą one posłużyć do obniżenia wartości zakupów całego koszyka, nawet jeśli mamy w nim towar od różnych sprzedawców. Aktualnie w aplikacji trwa zabawa, w której w każdym tygodniu można zdobyć kupon 1/10, czyli obniżający wartość koszyka o 1 dolara, o ile znajdują się tam towary o łącznej wartości przynajmniej $10.


Jak mogłam bez tego żyć?

O chińskich hitach zakupowych mogłabym spokojnie stworzyć osobny wpis i byłby on całkiem obszerny. Kiedyś na pewno go opracuję. Są jednak przedmioty, które szczególnie przypadły mi do gustu. Ba! Zastanawiam się nawet jak mogłam bez nich funkcjonować. Oto kilka z nich.
  • Suszarka (stojak) do butelek, talerzyków i innych gadżetów małego człowieka. Mój najlepszy zakup. Nie wiem czy jest to podróbka czegoś znanego, nie wnikam w to. Wiem tylko, że ta plastikowa tacka i kilka "patyczków" to naprawdę genialne rozwiązanie, dzięki któremu miski, łyżeczki i elementy laktatora po myciu spokojnie sobie schną, a nie walają mi się między naszymi talerzami albo też na blacie kuchennym, ułożone na kawałku ręcznika papierowego (jak robiłam wcześniej). Najlepiej wydane 16 zł (w promocji i z kuponem) na AliExpress.
  • Dziecięce podkolanówki z liskiem, znane i lubiane. Inwestycja rzędu 1 dolara. Wygodne, estetyczne, dobrze wykonane. Hit wśród mam buszujących na Ali, więc mam i ja. Z pięć par, bo są świetne. 
  • Uchwyt na palec, przyklejany do obudowy smartfona. Genialny w swojej prostocie, powoduje że smartfon nie wypada z ręki, a i łatwiej w nim dłubać jedną ręką. Kupiony za oszałamiającą kwotę 37 groszy (super hiper promocja u sprzedawcy - polecam wygooglować hasło "cebula deal"). Ma jeden mankament: gdy zbyt długo trzymam telefon w ręce, klej uchwytu rozgrzewa się od ciepłoty dłoni i uchwyt odpada. Taki znak, że już czas odłożyć telefon ;)
  • Kosz na pranie - duży, solidny, wygodny. Używam go jako przechowalnię czystych dzieciowych ubranek. Będzie dobry też na zabawki i wszystkie inne szpargały. Kupiony w promocji za jakieś 25 zł.






To tylko 4 rzeczy z jakichś 140 kupionych przeze mnie w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ku rozpaczy i przerażeniu mojego listonosza. Oczywiście, zdarzały się też niewypały, ale o tych nawet nie chcę myśleć. Zresztą nietrafiony zakup (np. za mały ciuch) zawsze można wystawić na sprzedaż w jednej z aliexpressowych grup na Facebooku - bo to, co mi nie przypadło do gustu, może być jednocześnie przedmiotem pożądania innej osoby.

Teraz Twoja kolej...

Dlaczego powstał ten wpis? No jak to?! Z jakiej racji tylko ja mam przepuszczać pieniądze na rzeczy niezbędne i na te kompletnie bezużyteczne? Ty też możesz spróbować, to nic strasznego. Jeśli jeszcze masz wątpliwości albo dodatkowe pytania, pisz śmiało - tu na blogu lub na Facebooku. Jeśli tylko będę potrafiła - podpowiem co i jak :) Miłego polowania!

Przyznaj się... Kupujesz u Chińczyków? Jaki jest Twój najlepszy zakup? A jeśli nie kupujesz - co Cię powstrzymuje? Daj znać!

czwartek, 7 września 2017

Karmisz piersią małego gryzonia? Sprawdź ten kosmetyk od Motherlove!

Taki cyc to nie ma łatwego życia... Najpierw doznaje szoku, gdy mały Ktoś się do niego przysysa po raz pierwszy, a potem całymi dniami na nim "wisi". Odchorowuje to przez dobrych kilkanaście dni: boli, krwawi, cierpi. Gdy już wreszcie oswoi się z nową sytuacją, sielanka nie trwa długo, bo w pewnym momencie pojawiają się one: małe, bielusieńkie i ostre jak brzytwa. Zęby...

Mamo, czy próbowałaś kiedyś przekonać swojego kilkumiesięcznego maluszka, że traktowanie piersi jak gryzak jest złe? Jak wytłumaczyć to małemu dziecku? Wszelkiego rodzaju piski, z bólu czy też żeby zwrócić uwagę dziecka na niewłaściwe zachowanie, z ogromnym prawdopodobieństwem zostaną odebrane jako atrakcyjne i zabawne. Zamiast nas uratować dodatkowo zachęcą gryzonia do dalszego wbijania ząbków w mamine sutki. Grożenie palcem? Marsowa mina? Daj spokój. Dziecko najprawdopodobniej uzna to za świetną zabawę. W tej sytuacji, do czasu aż maluch zacznie rozumieć co wolno robić, a czego nie, trzeba sobie radzić w inny sposób, łagodząc skutki "ukąszeń". Jest taki jeden krem...


Nipple Cream, czyli krem do pielęgnacji brodawek sutkowych, to propozycja amerykańskiej firmy Motherlove, skierowana do mam karmiących piersią. Jego zadaniem jest łagodzenie bólu i pielęgnacja sutków pokiereszowanych na początku mlecznej drogi, czy też pogryzionych przez pierwsze ząbki. Krem trafia do nas w prostym, ale estetycznym kartoniku, który skrywa śliczny, szklany słoiczek. Zawartość tegoż słoiczka przypomina maść, zmieniającą konsystencję w kontakcie ze skórą, dzięki czemu aplikacja jest łatwa i przyjemna. Po użyciu kremu na skórze pozostaje lekko tłusta warstwa. Warto zwrócić szczególną uwagę na skład. Piękny w swojej prostocie: oliwa z oliwek, wosk pszczeli, masło shea, kwiat nagietka i korzeń prawoślazu. I tyle. Żadnych świństw, konserwantów, kompozycji zapachowych. Sama natura.



Jak Nipple Cream sprawdza się w praktyce? Moja córka aktualnie ma trzy zęby, czwarty "w drodze". Gryzie wszystko, dosłownie. Cyc nie jest wyjątkiem. Córa lubi znienacka mnie uszczypnąć, zwłaszcza gdy już przysypia. Ból jest okropny, ale zaciskam zęby i udaję, że nic się nie stało. Co więcej, moje dziecię uwielbia wisieć na cycu. Jako dziecko bezsmoczkowe potrafi sobie po prostu miętosić sutek buzią dla samego faktu miętoszenia, a ja nie mam sumienia jej tego zabraniać. Najchętniej w tym samym czasie drugi sutek tarmosi palcami, jakby chciała ciągle sprawować nad nim kontrolę (jedna buzia, dwa cyce - jakoś trzeba sobie radzić!). W efekcie sutki są wymordowane i po prostu bolą, nawet gdy akurat mają chwilę świętego spokoju. Postanowiłam sprawdzić czy Nipple Cream od Motherlove poprawi im jakość życia...


Aplikuje się bardzo wygodnie. Łatwo go nabrać na palec i rozprowadzić na sutku. Producent deklaruje, że że względu na składniki użyte do wytworzenia kremu, nie jest konieczne jego zmywanie przed karmieniem maluszka. To bardzo wygodne, zwłaszcza w przypadku karmień nocnych, ale i w ciągu dnia, gdy Perełka po prostu odchyla bluzkę i bierze sobie cyca sama... Po kilku dniach regularnego stosowania 2-3 razy dziennie odczułam poprawę, tzn. przy niezmienionej ilości "tortur" sutki bolą zdecydowanie mniej i przede wszystkim rozwiązał się problem takiego uczucia ściągnięcia, który towarzyszył mi od bardzo długiego czasu. A jak z wydajnością? Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że 30 ml to niewielka pojemność, szybko okazuje się, że Nipple Cream znika bardzo powoli. Po dwóch tygodniach stosowania ubytek jest minimalny.



A co jeśli skończę karmić piersią? Mam go wyrzucić? Nic z tych rzeczy. Przy takim natłuszczającym i łagodzącym składzie można go z powodzeniem stosować na suche skórki wokół paznokci lub na przesuszone łokcie. Dobrze radzi sobie także z piętami, a i usta fajnie nawilża. Wychodzi na to, że możemy go zaaplikować wszędzie tam, gdzie miejscowo potrzebny jest ratunek dla suchej skóry.



Podsumowując - jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Nipple Cream od Motherlove działa, ma naturalny skład i wystarczy na bardzo długo. Do tego tak naprawdę ma wiele zastosowań, nie tylko do ratowania obolałych sutków. Żałuję, że nie wiedziałam o jego istnieniu na początku naszej przygody z karmieniem piersią - miałby wtedy spore pole do popisu. Ale lepiej późno niż wcale. Cieszę się, że teraz jest i pomaga mi stawić czoła kolejnym wyzwaniom - kolejnym mleczakom :)

Nipple Cream można zamówić tutaj. Gorąco polecam!

czwartek, 31 sierpnia 2017

Nad morze z niemowlakiem - Mierzeja Wiślana, Piaski

Władek czy Mielno - to nie dla mnie. Jadąc nad morze (i nie tylko) muszę mieć wolną przestrzeń, bo w tłumie odpoczywać nie umiem. Tym bardziej teraz, gdy nasza rodzina się powiększyła, szukamy ciszy i spokoju. Pustej plaży. Jest takie miejsce, które nam to zapewnia. Zapraszam!


Mierzeję Wiślaną odkryłam szukając właśnie tej ciszy, spokoju i wyludnionych plaż. Oprócz popularnej i niezbyt kameralnej Krynicy Morskiej można tam znaleźć także prawdziwe perełki dla odludków takich jak ja. W tym roku już drugi raz z rzędu spędziliśmy urlop w Piaskach, niedużej miejscowości na samym końcu Mierzei. Dalej jest już tylko granica z Rosją. Plaże są relatywnie puste - niech świadczy o tym fakt, że odległości między plażowiczami sięgają kilkudziesięciu metrów. W zeszłym roku wypoczywałam tam ze zgrabnym ciążowym brzuszkiem. A teraz? Rezydentka brzucha postanowiła wszystko zobaczyć na własne oczy. Wyjazd nad morze z niemowlakiem? O czym warto pamiętać wybierając się na taki koniec świata?

Zaopatrzenie zabierz ze sobą

Piaski to naprawdę koniec świata - trzeba o tym pamiętać przygotowując się do wyjazdu. Pieluchy, chusteczki, krem przeciwsłoneczny dla dziecka czy kaszki i słoiczki - wszystko trzeba zabrać ze sobą, bo na tego typu zakupy w Piaskach nie ma co liczyć, trzeba wybrać się do Krynicy - a warto pamiętać, że droga łącząca te dwie miejscowości jest wyjątkowo wstrętna. To samo tyczy się też podstawowych leków i bardziej wyszukanej spożywki. Zasada jest prosta: jeśli chcesz coś mieć - przywieź to ze sobą. Na miejscu znajdują się bowiem tylko malutkie sklepy z ograniczonym asortymentem i "odpowiednimi" cenami. Dobrze zaopatrzony jest natomiast stragan z warzywami i owocami, ale marketowych cen się tam nie spodziewajcie... Tak więc podstawowe zakupy - można zrobić na miejscu. Większe - w Krynicy (jest tam m.in. Polo Market). Fani Biedronki muszą się natomiast liczyć z dalszą wyprawą - najbliższy dyskont z owadem znajduje się dopiero w Stegnie.


Co z transferami na plażę?

Plaża jest oddalona od zabudowań o blisko kilometr. Kilkaset metrów drogi przez las - i to drogi typu "górki - dołki". W zeszłym, "ciążowym" roku widywałam na niej rodziców toczących nierówną walkę z wózkiem. Wtedy obiecałam sobie, że nie dam się w to wrobić. Przy transferze Perełki na plażę nieoceniona okazała się chusta. Tak właśnie: tkana chusta, w której można po prostu dziecko zanieść. Każdego dnia dzieciuch był "wrzucany" na plecy i w drodze na plażę po prostu drzemał. Rozwiązanie, z mojego punktu widzenia, bardzo wygodne. Żadnego wózka w lesie i, tym bardziej, na plaży! Codziennie towarzyszyła nam chusta z domieszką lnu, nośna i przewiewna, idealna na lato. Dodatkowo w torbie zabieraliśmy też chustę kółkową na wypadek gdyby dziecko chciało się ponosić po plaży (kółkowa mota się szybciej, na tego typu krótkie akcję jest idealna). Jeśli mimo wszystko nie jesteś przekonana do chusty a maluszek już samodzielnie siada, można sięgnąć po nosidło ergonomiczne typu Tula lub Fidella. Nie chcesz wydawać pieniędzy na nosidło? Skorzystaj z wypożyczalni - bo nie ma sytuacji bez wyjścia.


Gdzie jeść?

Może i ze sklepami w Piaskach słabo, ale na szczęście jest gdzie zjeść. W ubiegłym roku praktycznie codziennie stołowaliśmy się w restauracji Smaki Morza. Ogromne porcje jedzenia w przyzwoitej cenie, świetne zupy i ryby. Myśleliśmy, że i w tym roku będziemy tam stałymi klientami. Ale tymczasem zupełnie przypadkowo trafiliśmy do małej knajpki o nazwie Krab. Pyszne, domowe obiady (za pierogami ze szpinakiem tęsknię do tej pory!), konkurencyjne ceny i wyjątkowo miła obsługa. I tak oto nad morzem opychałam się pierogami i domowym ciastem. No ale co zrobić? Było pysznie! Co na deser? Jeśli nie ciasto z Kraba - są jeszcze gofry, naprawdę zacne, ale w typowo nadmorskich cenach.

Gdzie spać?

Sprawa wydaje się prosta. Praktycznie na każdym kroku spotyka się tabliczki informujące o wynajmie pokoi. Internet także ma dla nas szeroką ofertę noclegów. Warto pamiętać, że bezpieczniej jest zarezerwować pokój z dużym wyprzedzeniem, żeby później nie mieć problemu ze znalezieniem miejsca noclegowego w pożądanym terminie. Właściciele pokoju, który zajmowaliśmy tym razem, wspominali, że bezpieczniej jest zaklepać u nich termin w lutym (!), bo później zaczyna się już robić ciasno. Zarówno w ubiegłym, jak i w tym roku byliśmy zadowoleni z pokoju, z tym że nie mamy też wymagań na poziomie 5-gwiazdkowego hotelu. Ma być gdzie spać. Lodówka. I ciepła woda pod prysznicem. W tym roku w bonusie dostaliśmy też kawałek pięknego, zadbanego ogrodu, w którym Perełka mogła sobie siedzieć na kocu i grzecznie się bawić, żeby w tym czasie rodzice mogli spokojnie zjeść śniadanie i przygotować się do eskapady na plażę. Jeśli szykujesz się na wyjazd z małym dzieckiem, zastanów się na spokojnie czego oczekujesz od pokoju (np. ogród czy miejsce na wstawienie łóżeczka turystycznego) i szukaj noclegu już pod tym kątem. To niby oczywiste, ale jak przychodzi co do czego, często zapominamy o takich szczegółach.


Co robić na plaży?

Czy z kilkumiesięcznym maluchem jesteśmy skazani na plażową nudę? Skądże znowu! Naprawdę jest co robić, nawet jeśli dziecko jeszcze nie siada i tym bardziej nie chodzi. Możemy spacerować brzegiem morza - tu znowu przydaje się chusta. Możemy też zorganizować dziecku zabawę z kamykami: wiaderko z wodą idealnie nadaje się do ich wrzucania i wyjmowania. U nas ta zabawa okazała się prawdziwym hitem, a malutkie wiaderko zdało egzamin, choć przed wyjazdem sugerowano mi, że zabieranie takiego sprzętu przy kilkumiesięcznym dziecku nie ma najmniejszego sensu. Otóż ma! A po zabawie czas na drzemkę. Świeże powietrze i szum morza gwarantują mocny sen. Moje dziecko nigdzie nie drzemało tak długo i tak mocno jak właśnie tam... Trzeba to wykorzystać!


Szukając cienia...

My, dorośli, zazwyczaj lubimy wylegiwać się na słońcu i wypracowywać opaleniznę. Co innego taki maluszek. Delikatną skóra nie jest gotowa na kontakt z promieniami słonecznymi i naszym obowiązkiem jest zapewnienie dziecku odpowiedniej ochrony. W naszym przypadku podstawą egzystencji na plaży była budka plażowa (Decathlon). Rozkłada się sama, nie zajmuje dużo miejsca, a idealnie chroni przed słońcem, wiatrem i niezbyt intensywnym deszczem. Dodatkowo można w niej trzymać wszystkie torby i plecaki, nie zapominając też o spokojnym i dyskretnym nakarmieniu dziecka piersią. Budka jest niezastąpiona, ale przecież nie będziemy w niej trzymać dziecka przez cały czas pobytu na plaży. Wtedy przyda się krem ochronny z wysokim filtrem SPF 50+. Dodatkowo warto się zaopatrzyć w odzież chroniącą przed promieniami UV. Można ją dostać w sklepach sportowych (my kupiliśmy w Decathlonie), ale także po prostu w sklepach z artykułami dziecięcymi (na przyszły rok mamy już kupione wdzianko w Smyku - na wyprzedażach, za grosze, polecam!). Do tego czapeczka (również można dostać taką z ochroną UV) lub kapelusik i możemy szaleć. Pamiętajmy, że to my i tylko my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego dziecka!


Czy warto wybrać się z niemowlakiem w takie mniej uczęszczane miejsce? Pewnie, że tak! Taki mały organizm potrzebuje też ciszy i spokoju, a Piaski są w stanie nam to zaoferować. Jeśli dobrze przygotujemy się do wyjazdu, naprawdę mało co będzie nas w stanie zaskoczyć i pozostanie nam jedynie wypoczywać ciesząc się tym, że nasz maluszek może korzystać z dobrodziejstw morskiego klimatu.

Jak to wygląda u Was? Lubicie wyjeżdżać z maluszkiem? Wolicie miejsca popularne czy takie bardziej wyludnione? Dajcie znać!