poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Kosmetyki dla kobiet w ciąży – co aktualnie mieszka w mojej kosmetyczce?

Każda przyszła mama prędzej czy później zaczyna zbroić się w kosmetyki przeznaczone dla „ciężarówek” – kremy, oliwki, balsamy. Znamy to wszystkie. Podstawowy cel jest jeden – poprzez odpowiednie nawilżenie i uelastycznienie skóry zapobiec powstawaniu rozstępów w miarę jak brzuszek będzie się powiększał. My, babeczki po 30-tce, jesteśmy bardziej narażone na wystąpienie tych niepożądanych pamiątek po ciąży, bo nasza skóra niestety nie jest już tak sprężysta jak jeszcze parę lat temu i tym samym wymaga więcej troski.


Moją przygodę z kosmetykami ciążowymi można śmiało podzielić na dwa etapy. Na początku wyszłam z założenia, że jeśli producent wypuścił serię kosmetyków dla przyszłych mam, to mają one odpowiedni skład, bezpieczny zarówno dla mamy, jak i maleństwa. O, ja naiwna… Później poszperałam w sieci i dosłownie złapałam się za głowę. Konserwanty, PEG, parabeny – do wyboru, do koloru. Od tego momentu zaczęłam postępować bardziej świadomie – i tu właśnie zaczyna się drugi etap: zasada ograniczonego zaufania i zwracanie większej uwagi na to, co producent wpakował do buteleczki czy słoiczka. Dziś śmieję się, że w mojej obecnej kolekcji kosmetyków są zarówno czarne owce, jak i czarne konie – ale o tym później.

Zakupy z etapu pierwszego


Pierwszy etap, jak już wspomniałam, naiwnie zakładał, że wszystkie kosmetyki z serii „mama” są odpowiednie dla kobiet w ciąży i można je bezpiecznie stosować. W tym czasie moja kosmetyczka wzbogaciła się o następujące produkty:
  • DAX Perfecta MAMA krem kompres do pielęgnacji biustu – kupiony przeze mnie w momencie, gdy mój biust odkrył, że niebawem czeka go misja życia, więc postanowił urosnąć i zaczął nieziemsko boleć. Pomaga. W moim przypadku faktycznie złagodził obrzmienie i ból piersi. Gdyby tylko nie Propylene Glycol wysoko, bo na trzecim miejscu w składzie, byłoby super. No i ten sapach, zupełnie nie dla mnie. Aktualnie krem ten nie jest mi potrzebny, więc cierpliwie czeka na swoją kolej – będzie mnie ratował po porodzie i w czasie karmienia piersią. Ważne też jest dla mnie to, że jest to polski produkt – wspierajmy to, co nasze, jeśli jest to przyzwoite.
  • DAX Perfecta MAMA krem nawilżający do twarzy – pewnego dnia weszłam do drogerii, zobaczyłam go na półce i stwierdziłam „o, super, będę używać bezpiecznego kremu do twarzy”. Uznałam, że ma pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka, więc musi być ok. Dodatkowo polska marka – świetnie! Po powrocie do domu zajrzałam jednak do sieci, zaczęłam wnikliwie oglądać skład, a tam Ethylhexyl Methoxycinnamate, który jest filtrem przenikającym do krwiobiegu. To spowodowało, że użyłam kremu może ze trzy, cztery razy i od tamtej pory niestety przestawiam go tylko z miejsca na miejsce.
  • Bio-Oil – no dobrze, może nie jest to olejek przeznaczony stricte dla kobiet w ciąży, ale producent przewiduje też takie jego zastosowanie. Co z tego, skoro skład Bio-Oil jest niewiele krótszy od „Pana Tadeusza”, co już powinno zwrócić moją uwagę. Nie zwróciło. Przeważyła ogólnie panująca opinia, że jest to super-hiper rozwiązanie na blizny i rozstępy. Jako że mam do niego ograniczone zaufanie ze względu na skład (m.in. parafina na pierwszym planie, a także olej sojowy i witamina A, których w ciąży powinnyśmy unikać) oraz bardzo intensywny zapach (może inne „ciężarówki” go zniosą, ja nie mogę), poużywałam go przez kilka dni na uda i pośladki, a następnie przeszedł do rezerwy, ustępując miejsca oliwce, o której będzie mowa później.
  • Tołpa Dermo Body Mum S.O.S. krem wzmacniający przeciw rozstępom – ma bardzo fajną konsystencję, coś jak żel-krem. Rozprowadza się i wchłania rewelacyjnie, tylko co z tego, skoro skład mocno wątpliwy, a i zapach (przynajmniej dla mnie) nieznośny. Przepraszam, ale nie. Po Tołpie spodziewałam się więcej. Znacznie więcej…
  • Tołpa Dermo Body Mum balsam na zmęczone nogi – kupiłam go w promocji, gdy Rossmann wyprzedawał go z „ceną na do widzenia”. Uznałam, że przyniesie mi ulgę, jeśli moje nogi postanowią spuchnąć, zwłaszcza w okresie letnim. Wchłania się nieźle, przyjemnie pachnie. Ale… Znów jakieś świństwa w składzie – parabeny i inne kwiatki – przecież to nie powinno mieć miejsca, zwłaszcza w przypadku marki, która chce uchodzić za solidną i produkującą kosmetyki oparte na naturalnych składnikach. Aaaa, zapomniałabym o najważniejszym. Nie chłodzi, nie orzeźwia, nie pomaga, nie działa. Ogromne rozczarowanie. No ale Rossmann najwyraźniej wiedział co robi mówiąc temu specyfikowi „do widzenia”.

Niestety dwa ostatnie produkty, Tołpa z serii Mum (pozostałych z tej serii na wszelki wypadek nawet nie ruszam), rozczarowały mnie najbardziej. W niezbyt niskiej cenie mamy kosmetyki o składzie pozostawiającym wiele do życzenia. Jeden z nich nie działa, drugi – ciężko powiedzieć, bo używałam go sporadycznie i rozstępy nawet nie miały szansy się w tym czasie pojawić. Niestety oceniam je jako czarne owce w moim stadku kosmetyków i byłabym ostrożna w polecaniu ich innym przyszłym mamom. Te pieniądze można wydać znacznie lepiej… A marka, choć polska, robi wszystko żeby jej nie wspierać.

Zakupy z etapu drugiego


W drugim etapie zakupowym przyjęłam zasadę, że będę zwracać większą uwagę na skład produktu jeszcze przed jego zakupem i że będę wnikliwie studiować opinie na temat danego kosmetyku w sieci – nie tylko pod kątem skuteczności, ale i składu. Mój wybór padł na:
  • Babydream fur Mama lotion pielęgnacyjny z kompleksem składników ujędrniających – balsam o bardzo przyzwoitym składzie, bez świństw. Ma lekką konsystencję, ładnie się wchłania (tylko trzeba uważać żeby aplikować go na suchą skórę i w umiarkowanej ilości), ma przyjemny, jakby lekko pudrowy zapach (choć w przypadku „ciążowych nosów” zapach jest rzeczą względną i może się okazać, że dla innych kobitek jest trudny do zniesienia). Skóra posmarowana nim rano zachowuje miękkość i nawilżenie aż do wieczornej kąpieli. Dodatkowym atutem jest cena, wynosząca całe 13,99 zł za buteleczkę 250ml. Warto też czyhać na promocje – ostatnio widziałam go po 9,99 zł i nie mogłam się oprzeć, kupiłam trzy butle na zapas. Co tu dużo gadać: kocham go. Stosuję codziennie rano, jak również po kąpielach w jeziorze, kiedy to skóra ma zwyczaj robić się sucha i napięta. Mój niekwestionowany czarny koń tej gonitwy. Jestem w ciężkim szoku, że w tak niskiej cenie można mieć tak ciekawy kosmetyk.
  • Hipp Mamasanft masło do ciała – kolejny kosmetyk o przyzwoitym składzie. Zapakowany w ładny karton i biały, matowy słoiczek prezentuje się całkiem elegancko. Drażni mnie tylko patent znany chociażby z kremów do twarzy, tzn. że w duuużym opakowaniu mamy znacznie mniej kosmetyku niż mogłoby się zmieścić – no ale gabaryty słoiczka przecież robią odpowiednie wrażenie i to się liczy. Nie lubię tego zabiegu. Ale do rzeczy. Masło ma, w mojej opinii, bardzo przyjemny zapach – dość lekki, ale wyczuwalny na skórze. Rozprowadza się doskonale, zachęcając do lekkiego masażu brzucha (pamiętajmy żeby nie przesadzić i robić to bardzo delikatnie!). Pozostawia wrażenie dobrze nawilżonej skóry, nie ma mowy o jakimkolwiek ściągnięciu czy dyskomforcie. Jest nieodzownym elementem mojego wieczornego rytuału pielęgnacyjnego – smaruję nim brzuch i piersi. Czuję, że na jednym opakowaniu się nie skończy, właściwie jest to drugi czarny koń w mojej kolekcji.
  • Hipp Babysanft oliwka pielęgnacyjna – tak tak, oliwka dla dzieci. Szukałam jakiegoś mniej chemicznego zamiennika dla nieszczęsnego Bio-Oil i znalazłam: oliwka na bazie oleju słonecznikowego i oleju ze słodkich migdałów. Bez świństw, rewelacja! W nakrętce opakowania urzekł mnie malutki „lejek”, dzięki któremu oliwka ląduje w dłoni, jednocześnie nie brudząc całej buteleczki. Idealne rozwiązanie dla takich estetek jak ja, co to zazwyczaj do oliwek podchodzą jak pies do jeża, bo boją się, że za chwilę oliwką upaprane będzie wszystko dookoła. Wchłanianie i działanie na medal, cena jak najbardziej do zaakceptowania. Oliwkę stosuję codziennie wieczorem na skórę ud i pośladków. Od kilku tygodni stosuję ją też wieczorem na… twarz. Uwierzcie lub nie, moja skóra jest zachwycona i nie przypominam sobie kiedy ostatnio była w tak dobrej kondycji. Na koniec nadmiar oliwki wcieram w dłonie i paznokcie – tak oto zwykła oliwka awansowała u mnie do rangi kosmetyku wielofunkcyjnego. A że jest dla dzieci? No dobrze, podzielę się z naszą Perełką jak już przyjdzie na świat.

Wychodzi na to, że na razie natknęłam się jedynie na trzy kosmetyki, których używam bez absolutnie żadnych wątpliwości i z czystą przyjemnością. Ale moja lista wciąż jeszcze jest otwarta, może pewnego dnia dopiszę do niej kolejne pozycje, równie bezpieczne, przyjemne i skuteczne. Oby!

niedziela, 28 sierpnia 2016

Test prenatalny Harmony – czy warto?

W czasie ciąży każda z nas przechodzi szereg badań, zalecanych przez Polskie Towarzystwo Ginekologiczne. Badania krwi i moczu, USG płodu – znamy to doskonale. Wszystko po to, żeby mieć pewność, że nasze Maleństwo rozwija się prawidłowo. Ale oprócz tego jest jeszcze jedno badanie, które możemy zrobić na bardzo wczesnym etapie ciąży i które mówi nam całkiem sporo o zdrowiu naszej małej fasolki. Badanie to jest szczególnie polecane kobietom po 35. roku życia oraz tym parom, które w swoich rodzinach miały do czynienia np. z zespołem Downa.

Test prenatalny Harmony służy określeniu prawdopodobieństwa (z dokładnością aż do 99,9%!) wystąpienia zespołu Downa, zespołu Edwardsa i zespołu Patau. Dodatkowo, jeśli chcemy, możemy już na tym etapie poznać płeć naszego dziecka (na skierowaniu lekarz musi zaznaczyć odpowiednią opcję). Niewątpliwą zaletą tego badania jest to, że możemy się na nie zgłosić już w 10. tygodniu ciąży, a wyniki poznamy w ciągu około 10 dni roboczych (informowano mnie, że badanie jest wykonywane w USA, ale moje wyniki faktycznie przyszły z laboratorium w Niemczech, poniżej możecie zobaczyć jak wygląda przykładowy wynik badania). Co więcej, test Harmony jest zupełnie nieinwazyjny. Wystarczy zgłosić się ze skierowaniem na pobranie próbki krwi – a przecież i tak w czasie ciąży robimy to kilkakrotnie, więc można przywyknąć. W odróżnieniu od rutynowych badań krwi nie trzeba być na czczo, więc można zgłosić się do punktu pobrań o dowolnej godzinie, np. gdy poranne kolejki już się rozładują. Najważniejsze jednak w tym badaniu jest to, że jest ono w 100% bezpieczne dla naszego dziecka, w przeciwieństwie np. do amniopunkcji.



Same „ochy i achy”? Niestety nie. Badanie to ma jedną zasadniczą wadę. Dla niektórych może ona być decydująca. Jest to cena. Test Harmony w moim centrum medycznym kosztował równo 2700 zł, choć odnoszę wrażenie, że można go też zrobić ok. 150-200 zł taniej. Niemniej jednak nie ulega wątpliwości, że jest to spory wydatek i nie każdy będzie mógł sobie na niego pozwolić. Choć w moim przypadku nie było wskazań medycznych do przeprowadzenia tego badania, uznałam, że taka cena jest do zaakceptowania, jeśli stawką jest spokojna głowa.


Czy warto? Niewątpliwie jest to bardzo przydatne badanie, łatwe do wykonania i niezagrażające dziecku. Minusem jest dość zaporowa cena. Należy mieć jednak nadzieję, że badanie to będzie się stawało coraz bardziej powszechne, co z kolei powinno wpłynąć na spadek jego ceny. Marzy mi się, żeby każda przyszła mama mogła poddać się testowi Harmony, bez zastanawiania się czy ją na to stać. Bo spokój w czasie ciąży powinien być rzeczą bezcenną.

Niespodzianka od Le Petit Marseillais

Nie samą ciążą kobieta żyje. Przyszłej mamie jak najbardziej należy się relaks i chwile przyjemności, chociażby w postaci kąpieli z użyciem ciekawych, pachnących kosmetyków. Wychodząc z takiego założenia nieśmiało zgłosiłam się do programu #AmbasadorkaLPM. Nie wierzyłam w sukces, a jednak udało się i w połowie sierpnia trafiła do mnie pachnąca przesyłka od Le Petit Marseillais.


W eleganckim (chapeau bas!) kartoniku znalazły się 3 pełnowymiarowe produkty, przewodnik po świecie Le Petit Marseillais oraz spory pakiet próbek i ulotek do rozdania przyjaciółkom. Całość zestawu robi naprawdę duże wrażenie i dobrze świadczy o marce i jej podejściu do tematu.

Z dziką przyjemnością zabrałam się za testowanie zawartości przesyłki. Na pierwszy ogień poszedł Kremowy żel pod prysznic Malina i Piwonia, na który miałam chrapkę już od jakiegoś czasu, tylko ciągle coś stawało mi na przeszkodzie. Zapach okazał się wręcz powalający na kolana, w 100% trafił w mój gust. Żel bardzo uprzejmie obchodzi się ze skórą i nie daje poczucia ściągnięcia po kąpieli. To jest to! Chętnie będę z niego korzystać dalej, chyba że jakaś inna wersja zapachowa okaże się równie intrygująca.

Jako drugi do mojej łazienki wkroczył Balsam do mycia Masło arganowe, wosk pszczeli & olejek różany. Miły, nienachalny zapach, super kremowa konsystencja i uczucie porządnie nawilżonej skóry - to charakterystyka tego cudeńka w kilku słowach. Spokojnie można sobie odpuścić nakładanie balsamu po kąpieli, bo skóra jest wystarczająco odżywiona. To ten produkt trafił do mnie również w postaci próbek do rozdania. Większość z nich znalazła już nowych właścicieli i wiem, że próbki te stanowią doskonałą wizytówkę marki, bo pod ich wpływem poczynione już zostały pierwsze zakupy kosmetyków Le Petit Marseillais wśród moich znajomych.

Na swoją kolej czeka jeszcze trzeci z kosmetyków - Krem do mycia Masło shea & akacja. Choć ciekawość mnie zżera, zostawiam go na "czarną godzinę", bo wiem, że przede mną jeszcze wiele tygodni, w czasie których relaksująca, odżywcza kąpiel będzie na wagę złota.

sobota, 27 sierpnia 2016

Kto podkrada mi energię?

Dokładnie rok temu bez większego bólu przebiegłam półmaraton. Może z nienajlepszym czasem, ale ukończyłam bieg, pomimo ponad 30-stopniowego upału. Dziś ledwo doczłapałam się na plażę i z powrotem. Jak to?!



Wraz z Ukochanym postanowiliśmy uciec na kilka dni nad Bałtyk, wszak 29 tydzień ciąży to już raczej ostatni dzwonek na takie wojaże. Z kwatery do plaży mieliśmy około kilometra. Pod górkę, z górki, pod górkę, z górki. Jeszcze na początku roku byłaby to dla mnie bułka z masłem. Ale nie teraz.

Mój lekarz prowadzący ciążę już na samym początku kategorycznie zakazał mi treningów biegowych, zwłaszcza że w pewnym momencie pojawiło się widmo utraty ciąży. Zacisnęłam zęby  i zamieniłam bieganie na spacery o podobnej długości, lecz siłą rzeczy o znacznie mniejszej intensywności. Wiadomo - są rzeczy ważne i ważniejsze, jeden sezon biegowy mnie nie zbawi. Za to do stracenia miałam o wiele więcej. Spacerować starałam się regularnie, przynajmniej 5-6 razy w tygodniu, z nadzieją, że moja kondycja zniesie to z godnością. I tak się faktycznie działo. Do tej pory.

Kilka dni spacerów po nadmorskich pagórkach i po samej plaży spowodowało, że w dniu wyjazdu nogi miałam jak z waty. Rozumiem, że nie jestem już najmłodsza, ale żeby przy byle podejściu pod górkę dyszeć jak hipopotam? To już właściwie uwłaczające. Odnoszę wrażenie, że główną "winowajczynią" takiego stanu rzeczy jest nasza Perełka, która w ostatnim czasie wyraźnie rośnie, co widać po wielkości mojego brzucha. Postanowiła perfidnie podkradać mi resztki energii i wykorzystywać je do własnych potrzeb. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Czy młodsze "ciężarówki" mają łatwiej? Czy zachowują w końcowych miesiącach tej fantastycznej przygody więcej energii? Ciężko powiedzieć, myślę że to jednak sprawa bardzo indywidualna. Zastanawiam się jednak jak bym się teraz czuła gdybym przed zajściem w ciążę nie miała wypracowanej w miarę przyzwoitej kondycji. No i ciekawi mnie ile energii pożre jeszcze nasza Perełka na przestrzeni kolejnych tygodni. Może jakoś się dogadamy w kwestii podziału?

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Krótko o książce "W oczekiwaniu na dziecko"

Czy w dobie Internetu i wszechwiedzącego Wujka Google'a warto jeszcze sięgać po poradniki w tradycyjnej, książkowej formie? Przecież w dowolnym momencie można wklepać nurtujące nas hasło w wyszukiwarkę. Ba, niejednokrotnie można nawet wybrać sobie pasującą nam odpowiedź, bo rozbieżności bywają spore. Dlatego też w przypadku wiedzy "ciążowej" postanowiłam zadziałać dwutorowo: podstawą wiedzy ma być poradnik, natomiast Internet będzie uzupełnieniem.

Za namową znajomej, która w temacie ciążowym była znacznie bardziej zaawansowana ode mnie (jest już po szczęśliwym rozwiązaniu) kupiłam książkę "W oczekiwaniu na dziecko" H. Murkoff i S. Mazel. Gruba (dosłownie!) porcja wiedzy. Czy przydatnej?


Książka szczegółowo omawia rozwój naszego dziecka w każdym tygodniu ciąży, a także odpowiada na tysiące pytań dot. chociażby objawów, które na danym etapie ciąży mogą się przydarzyć. Znajdziemy też przydatne informacje o aktywności fizycznej czy diecie. Jest też niezbyt długi rozdział dla przyszłych tatusiów, napisany w formie FAQ, moim subiektywnym zdaniem chyba najsłabsza część poradnika. Mój partner nie był zainteresowany, kategorycznie odmówił zapoznania się z treścią tego rozdziału. Książka dobrze przygotowuje nas również do porodu oraz do okresu połogu. Ogólnie rzecz biorąc uważam ją za przydatną pozycję w biblioteczce przyszłej mamy (a jestem daleka od kupowania każdej publikacji na dany temat). Pozyskaną tu wiedzę można w dowolnej chwili uzupełnić czy też zweryfikować w sieci, co zdarza mi się robić. Zakup tego poradnika w bardzo umiarkowanym stopniu obciąża budżet. Wg informacji na okładce sugerowana cena to 50 zł, jednak bez większego problemu udało mi się kupić ją w księgarni internetowej za ok. 35 zł. Podsumowując - polecam wszystkim przyszłym mamom. Będziecie spokojniejsze mając taką encyklopedię pod ręką!

niedziela, 21 sierpnia 2016

Przyszła mama po 30-tce...

Są różne teorie. Mówi się, że kobiety po 30. roku życia są już dojrzalsze, spełnione zawodowo i że to idealny czas na podjęcie tej jakże ważnej decyzji o założeniu rodziny. Z drugiej strony, jak mawia mój lekarz prowadzący, "biologia ma na ten temat inne zdanie" i ciężko ją oszukać - młodszemu organizmowi jest znacznie łatwiej znieść wszystkie obciążenia związane z ciążą, a i prawdopodobieństwo urodzenia zdrowego dziecka jest większe gdy mama jest młodsza. Dodałabym do tego jeszcze jedną rzecz. Odnoszę wrażenie, że starszej mamie może być trudniej zrezygnować z dotychczasowych przyzwyczajeń, czy też przynajmniej je zmodyfikować - bo pojawienie się dziecka musi oznaczać pewnego rodzaju rewolucję.

Po co mi ten blog? Potrzebuję miejsca, w którym będę mogła podzielić się spostrzeżeniami na temat tego wyjątkowego okresu, jakim dla kobiety jest ciąża, a następnie macierzyństwo. Dodatkowo, uwielbiam testować i recenzować nowe produkty - a tu wszystko będzie dla mnie kompletną nowością, od kosmetyków ciążowch (a później niemowlęcych) po całą masę mniej lub bardziej przydatnych akcesoriów, na które trafiam już na etapie kompletowania wyprawki. Jeśli dodatkowo moje wynurzenia i opinie komuś pomogą - będzie świetnie.

Kim jestem? Warszawianka, rocznik '82. W listopadzie 2016 r. po raz pierwszy zostanę mamą. To będzie moja mała, prywatna rewolucja...