poniedziałek, 30 stycznia 2017

Wkładki laktacyjne - które wybrać? Test!

Jeszcze rok temu nawet na dobrą sprawę nie byłam świadoma istnienia takiego wynalazku. Wiedza na ten temat po prostu nie była mi do niczego potrzebna. Gdy szczęśliwie zaszłam w ciążę i zaczęłam chłonąć wiedzę związaną z macierzyństwem, okazało się, że one istnieją! Wkładki laktacyjne, bo o nich mowa, to obowiązkowy element wyposażenia każdej mamy karmiącej piersią. Podstawa codziennej ochrony ubrań przed pojawieniem się krępujących "przecieków z cyca". Na rynku jest ich całe mnóstwo. Czym się różnią i które wybrać?


Specjalnie dla Was zebrałam w jednym miejscu swoje doświadczenia z wkładkami laktacyjnymi, które miałam okazję przetestować, bo albo najzwyczajniej w świecie je kupiłam, albo dostałam próbkę na warsztatach dla rodziców albo też... wygrałam je w konkursie ;-) Moje opinie są obrzydliwie subiektywne ;-) Zapraszam! :-)


NUK Classic


Wkładki laktacyjne NUK Classic kupiłam jako pierwsze, jeszcze kilka miesięcy przed porodem. Nie lubię zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Do zakupu zachęciła mnie renoma marki oraz dostępność opakowań promocyjnych - 2 w cenie 1. Wkładki NUK są standardowej grubości, z jednym niedużym przylepcem, który jednak dobrze mocuje wkładkę do biustonosza. Ich kształt sprawia, że dobrze dopasowują się do ciała. Miękka powłoka w kontakcie ze skórą nie powoduje żadnych podrażnień. Chłonność jest bez zarzutu, nie zdarzyło mi się, żeby przeciekły, a zużyłam już prawie 4 opakowania. Dobry, solidny produkt w przyzwoitej cenie. Niewykluczone, że będę jeszcze po nie sięgać.


Johnson's baby


W przypadku wkładek Johnson's baby miałam do dyspozycji jedynie próbkę, otrzymaną na warsztatach dla przyszłych rodziców. Ale czasami i próbka wystarczy żeby zorientować się czy mamy do czynienia z wartościowym produktem. Pierwsze, co przykuło moją uwagę i jednocześnie bardzo mnie zaskoczyło, to niesamowita sztywność wkładek Johnson's. Bałam się, że będą one najzwyczajniej w świecie niewygodne. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w kontakcie ze skórą nabrały one miękkości, a dzięki idealnemu wręcz wyprofilowaniu doskonale przylegały do ciała. Warto zaznaczyć, że miały one zdecydowanie najmniejszą średnicę ze wszystkich wypróbowanych przeze mnie wkładek, ale nie wpłynęło to negatywnie na ich chłonność. Czy kiedyś je kupię? Nie jest to wykluczone.


Babydream fur Mama (Rossmann)


Popularna sieć drogerii ma w swojej ofercie wkładki laktacyjne sprzedawane pod marką własną - Babydream. Są to standardowej grubości wkładki, jedynie bardzo delikatnie wyprofilowane, wręcz płaskie. Przylepiec trzyma dobrze, więc wkładki nie przesuwają się w biustonoszu. W trakcie używania dochodzi do oddzielenia warstwy bezpośrednio przylegającej do ciała od warstwy chłonnej. Nie wiem, czy jest to celowy zabieg, czy tez niekoniecznie, w każdym razie w żaden sposób nie wpływa to ujemnie na wygodę i funkcjonalność. Wkładki Babydream są chłonne i dobrze chronią bieliznę, więc spełniają swoją podstawową funkcję. Dodatkowo mają wygodny kartonik z perforowanym otwarciem. Są atrakcyjne cenowo, zwłaszcza gdy akurat są w promocji - wtedy warto się "zatowarować" na zapas. Ja właśnie tak zrobiłam, w szafce czeka chyba z 5 opakowań. Na noc i do użytku domowego - rewelacja.


Babydream fur Mama Premium (Rossmann)


Kolejne "dziecko" drogerii Rossmann to wkładki Babydream Premium. Spory, fioletowy kartonik zapowiadał się obiecująco. W środku znajdujemy 30 wkładek o niespotykanie dużej średnicy. Każda z nich ma dwa przylepce, co gwarantuje doskonałe trzymanie w biustonoszu. I na tym niestety kończy się ich "premiumowatość". Zużyłam już pół opakowania i za każdym razem wkładki rozklejały się do tego stopnia, że można było rozłożyć je na czynniki pierwsze. Jeśli mam się zastanawiać czy przypadkiem jakiś drobny fragment wkładu chłonnego nie dostanie się do buzi albo nosa Perełki, to chyba wolę odłożyć te wkładki w kąt. Albo zużyję je w nocy, gdy przerwa między karmieniami jest znacznie dłuższa. Chciałabym wierzyć, że trafiło mi się jakieś wadliwe opakowanie, ale nie wiem czy odważę się kupić kolejne. A mogło być tak fajnie...


Chicco Natural Feeling 


Wkładki Chicco Natural Feeling wpadły w moje szpony podczas kolejnych warsztatów dla przyszłych rodziców, kiedy to firma Chicco ufundowała dla wszystkich uczestników bardzo przydatne pakiety w postaci próbki wkładek laktacyjnych i butelki, która bardzo nam się przydała w szpitalu, gdy zaordynowano dokarmianie Perełki mieszanką (brrr). Ale wracając do tematu - wkładki Chicco są pakowane pojedynczo w folię, co umożliwia łatwe i higieniczne transportowanie ich w torebce lub kosmetyczce. Są one wyjątkowo cienkie i mają nietypowy, nieregularny kształt. Zaskoczyło mnie to, że po bokach mają one zainstalowane cieniutkie gumeczki, jak w pieluszkach jednorazowych. Dzięki temu rozwiązaniu potrafią się one idealnie dopasować do kształtu piersi. Dodatkowo został tu zastosowany wkład podobny do tego z pieluszek, więc pomimo tego, że wkładka wygląda na delikatną, zapewnia imponującą chłonność i uczucie suchości. Komfortowe i skuteczne, a do tego producent deklaruje, że mają właściwości antybakteryjne. Z przyjemnością skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, o ile cena mnie nie odstraszy.


Canpol EasyStart Aloe Vera



Rodzimy producent ma do zaoferowania coś całkiem ciekawego, wyróżniającego się na tle pozostałych testowanych przeze mnie wkładek. Próbkę otrzymałam podczas targów w jednym z warszawskich sklepów - to też świetny sposób na promocję marki. Wyciąg z aloesu zawarty we wkładkach laktacyjnych Canpol EasyStart Aloe Vera ma za zadanie zapobiegać podrażnieniom. To rozwiązanie, z którym nie spotkałam się wcześniej w tego typu produkcie. Ogólnie wkładki Canpol Aloe są cienkie i mają bardzo szeroki przylepiec, więc doskonale trzymają się biustonosza. Podobnie jak omawiane wcześniej Chicco, są one pakowane pojedynczo, a więc świetne do transportu. Również i tu producent zastosował specjalny wkład absorbujący wilgoć, zbliżony do tego w pieluszkach. Wkładki są chłonne i dobrze chronią bieliznę, a przy tym są pod nią praktycznie niewidoczne, doskonałe na wyjście z domu. Zastanawia mnie tylko fakt, że próbka testowana przeze mnie dość szybko się rozwarstwiła. Chętnie wypróbuję te wkładki raz jeszcze, żeby przekonać się czy był to jednorazowy incydent, bo gdyby nie to, byłyby idealne.


Lovi Discreet Elegance


Wkładki Lovi Discreet Elegance jako jedyne trafiły do mnie w wyniku moich działań konkursowych. Bardzo ucieszyłam się z tej wygranej, bo wcześniej jakoś nie miałam okazji natknąć się na nie w sklepie. W kartoniku znajdują się dwie nieduże paczuszki, po 20 wkładek każda. Wkładki pakowane są pojedynczo, w folię o wzorze bardzo miłym dla oka. Taki sposób pakowania oczywiście sprawia, że wkładki można w prosty sposób zabrać ze sobą np. do torebki, zachowując przy tym maksimum higieny. Lekko nieregularny kształt i zastosowanie cieniutkich gumeczek (podobnych do tych we wkładkach Chicco) powodują, że wkładki te doskonale przylegają do ciała. Są przy tym tak niewyobrażalnie cienkie, że zupełnie nie odznaczają się pod bielizną. Można więc śmiało sięgać po zmysłowe koronki (tak tak, takie biustonosze dla karmiących mam też można znaleźć), w końcu nazwa Discreet Elegance do czegoś zobowiązuje! Pozornie delikatna konstrukcja wkładek Lovi wcale nie oznacza, że są one mniej funkcjonalne. Zastosowanie specjalnego wkładu chłonnego zapewnia maksimum komfortu. Nic nie przecieka, a skóra pozostaje sucha. Szczerze? Jak dla mnie - rewelacja. Komfort, wygoda i wygląd w jednym.


Wkładki wielorazowe Pupus


Wielorazowe wkładki laktacyjne Pupus kupiłam na próbę, niejako w ramach eksperymentu. Jedna para jest wykonana z minky (serduszka), a druga z materiału PUL (ptaszki), natomiast wewnątrz znajduje się frotte bambusowa. Jak się ich używa? Bardzo wygodnie! Są miękkie i delikatne dla skóry, a do tego odpowiednio wyprofilowane. Raczej nie zapewniają aż takiego komfortu suchości jak wkładki jednorazowe, albo też po prostu trzeba je częściej zmieniać. Zdecydowanym plusem jest to, że można je łatwo przeprać ręcznie lub w pralce, po czym wkładki dość szybko schną i są gotowe do ponownego użycia. Jako że nie generują tylu odpadów, co wkładki jednorazowe, można śmiało uznać że jest to rozwiązanie znacznie bardziej ekologiczne. Jest też ono bardziej ekonomiczne, bo kilka par wkładek z powodzeniem wystarczy nam na cały okres karmienia piersią. Ja niestety na razie mam tylko te dwie pary, więc używam ich wymiennie z wkładkami jednorazowymi. Chociaż kto wie, może pewnego dnia stanę się troszkę bardziej "eko" i w 100% przerzucę się na wielorazówki?


Jak widać, wybór wkładek laktacyjnych jest bardzo szeroki, przy czym oczywiście na razie przetestowałam tylko część produktów dostępnych na rynku. Niemniej jednak taka różnorodność powoduje, że każda z karmiących mam znajdzie produkt dla siebie, odpowiadający swoim potrzebom i adekwatny do zasobności portfela. Ja oczywiście mam tu swoich faworytów, zarówno do użytku domowego, jak i na wyjście z domu. A jakie są Wasze doświadczenia z wkładkami laktacyjnymi? Jakie jeszcze warto wypróbować? Chętnie poznam Wasze opinie!

czwartek, 26 stycznia 2017

Cytologia jest nudna! Dopóki wynik jest dobry...

Ile razy pomyślałaś sobie, że cytologia to strata czasu? Nieprzyjemne badanie, które nic nie daje. A poza tym przecież jesteś jeszcze młoda, więc nic ci nie grozi. Błąd!




Badanie cytologiczne wydaje nam się tylko nudną koniecznością, dopóki jego wyniki są prawidłowe, czyli otrzymujemy wynik zaliczany do grupy I lub II w skali Papanicolau (w ostatnich latach coraz częściej sięga się także po dokładniejszy, bardziej opisowy system Bethesda, jednak większość z nas jest przyzwyczajona do skali Papanicolau właśnie). Wynik ten oznacza, że w rozmazie nie występują komórki nieprawidłowe. Taki wynik zazwyczaj wrzucamy gdzieś na dno szuflady i szybko o nim zapominamy. Co innego, gdy na naszym wydruku widnieje grupa III, czasami dodatkowo z adnotacją "podejrzenie infekcji wirusem HPV”. Wtedy nagle nogi robią się jak z waty – zwłaszcza jeśli kobieta niebawem chciałaby zostać mamą…


O wirusie HPV też bywa głośno, głównie przy okazji… raka szyjki macicy. HPV, czyli wirus brodawczaka ludzkiego, lubi być bowiem oskarżany o doprowadzanie do niebezpiecznych zmian w szyjce macicy, które w konsekwencji mogą doprowadzić do wystąpienia zmian o charakterze nowotworowym. Warto pamiętać o tym, że istnieje wiele typów wirusa HPV i nie wszystkie z nich charakteryzują się wysokim potencjałem onkogennym. Ponadto przyjmuje się, że kontakt z wirusem brodawczaka ludzkiego ma ok. 2/3 populacji, przy czym u zdecydowanej większości osób organizm sam w ciągu kilku miesięcy zwalcza wirusa i infekcja przebiega bezobjawowo. Ale to nie znaczy, że należy bagatelizować możliwość wystąpienia takiej infekcji. Podstawą, w przypadku otrzymania niepokojącego wyniku badania cytologicznego (wspominającego o możliwości zakażenia HPV) powinno być wykonanie testu na obecność wirusa HPV, który odpowie nam na pytanie czy i ewentualnie które typy wirusa HPV zakłócają nasz spokój. Jedne są bardziej „wredne”, inne mniej – warto wiedzieć co się dzieje w naszym organizmie i skonsultować wynik z lekarzem. Jeśli wynik będzie niepokojący (najbardziej onkogenne typy wirusa HPV to typ 16 i 18), prawdopodobnie lekarz zleci lub wykona badanie kolposkopowe, które na szczęście nie jest nieprzyjemne. Co innego pobieranie wycinków szyjki w celach diagnostycznych – ono też nam grozi i niestety jest bolesne, ale czasami konieczne, żeby sprawdzić czy wirus HPV nie spowodował w szyjce macicy powstania zmian przednowotworowych, nazywanych dysplazją szyjki macicy (CIN). W wariancie pesymistycznym może się okazać, że konieczne jest wykonanie zabiegu elektrokonizacji szyjki macicy. Jest to zabieg wykonywany w znieczuleniu ogólnym lub miejscowym i polega na wycięciu zmienionego chorobowo fragmentu szyjki macicy przy pomocy pętli elektrycznej. Jeszcze w dniu zabiegu można wrócić do domu, a wycięty fragment szyjki trafia do laboratorium na badanie histopatologiczne.


Jest to przerażający scenariusz dla każdej kobiety, zwłaszcza jeśli myśli ona o zajściu w ciążę. Nagle okazuje się, że trzeba zmienić plany. Pojawiają się pytania o to, czy sytuację uda się opanować, czy wszystkie groźne zmiany uda się zatrzymać na czas, czy wirus HPV zniknie wraz z wykonaniem zabiegu. No i przede wszystkim czy po takich przejściach można bezpiecznie starać się o dziecko? Z jakimi zagrożeniami się to wiąże?


Poznajcie moją historię. Cytologię robiłam regularnie, co rok, ciesząc się z wyników na poziomie grupy II lub okazjonalnie I. Za którymś razem niestety zabrakło mi szczęścia i wynik cytologii wskazał na grupę III oraz zmiany patologiczne i infekcję HPV. Testy wykazały obecność HPV typu 16 i 18 (czyli tych najbardziej wrednych), nawet lekarz załamał ręce i zapytał czy już urodziłam wszystkie dzieci, które bym chciała. Nie urodziłam żadnego, dopiero planowałam pierwsze! I chyba dopiero w tym momencie tak naprawdę zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Później była kolposkopia, pobieranie wycinków szyjki i czekanie na wynik badania histopatologicznego. Wynik – zmiany dysplastyczne II stopnia. Konieczny zabieg. Elektrokonizacja w znieczuleniu ogólnym została wykonana w styczniu 2015. Ponowny test na obecność HPV wykazał obecność już tylko jednego z dwóch „intruzów” – ale nie wiadomo gdzie, bo w kolejnym badaniu kolposkopowym żadnych zmian nie było widać… To była ogromna ulga.


Gdy już odpędziłam od siebie widmo raka szyjki macicy, zaczęłam interesować się tematem ewentualnego zajścia w ciążę. Czy ciąża po infekcji HPV i po elektrokonizacji szyjki macicy jest możliwa? Otóż w pierwszej kolejności trzeba poczekać na całkowite zagojenie się szyjki po zabiegu, wtedy lekarz będzie mógł ocenić sytuację i wyrazić swoją opinię na temat ewentualnego zajścia w ciążę. Najważniejsze jest to, że „przygoda” z niepokojącymi zmianami w strukturze szyjki macicy nie oznacza definitywnego końca marzeń o macierzyństwie. Jeśli szyjka jest już zagojona i badanie nie uwidacznia dalszych zmian, prawdopodobnie lekarz da nam zielone światło. Spotkałam się również z teorią, że ciąża jest w stanie wspomóc leczenie ewentualnych zmian, które jeszcze gdzieś tam się chowają. Ale czy na pewno jest aż tak kolorowo? Niestety szyjka po elektrokonizacji jest, bądź co bądź, okaleczona i osłabiona. To z kolei zwiększa ryzyko utraty ciąży na wczesnym jej etspie. Lekarze ostrzegają, że mogą wystąpić problemy z donoszeniem ciąży. Ale czy to jest powód żeby nie próbować i zrezygnować z marzeń o macierzyństwie? Wielokrotnie konsultowałam się też z lekarzami w kwestii obecności wirusa HPV a samego momentu porodu. Czy dziecko jest bezpieczne, jeśli musi się przeciskać przez kanał rodny zainfekowany wirusem? Na szczęście lekarze zgodnie twierdzą, że ewentualna obecność wirusa HPV nie stanowi żadnego zagrożenia dla dziecka i nie stanowi tym samym wskazania do cesarskiego cięcia. Można więc bezpiecznie rodzić siłami natury!


A jak kończy się moja historia? W pierwszym trymestrze były chwile grozy i ryzyko utraty ciąży. Na szczęście sytuację udało się opanować farmakologicznie i ograniczając ruch, a dalszy przebieg ciąży był już książkowy. W końcu na świecie pojawiła się ona - Perełka. Cała i zdrowa... Jaki z tego morał? Właściwie są dwa:
Pierwszy: róbmy regularnie badania cytologiczne, bo mogą nam one uratować życie.
Drugi: w żadnej sytuacji nie wolno się poddawać, trzeba do końca walczyć o swoje marzenia. Bo jak dasz za wygraną, to już na pewno nic z tego nie będzie.


Badanie cytologiczne powtórzę, gdy Perełka będzie miała pół roku. Późnej z duszą na ramieniu powtórzę test na obecność wirusa HPV... A Wy, Drogie Panie, robicie cytologię regularnie?


Do opublikowania tego postu skłonił mnie obchodzony w ostatnim tygodniu stycznia Tydzień Walki z Rakiem Szyjki Macicy.

środa, 25 stycznia 2017

Wspomnienie lata w środku zimy z Le Petit Marseillais

Pamiętam jak kilka miesięcy temu natknęłam się na informację o Programie Ambasadorskim Le Petit Marseillais #AmbasadorkaLPM. Zgłoszenie wypełniłam bez większej wiary w sukces, pisząc od serca i nie ubarwiając rzeczywistości żeby tylko "zabłysnąć". Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia otrzymałam maila z informacją o zakwalifikowaniu się do akcji. Dostałam wtedy cudną przesyłkę z trzema bajecznymi kosmetykami oraz mnóstwo próbek do rozdania bliskim. O tej niespodziance pisałam tutaj. Choć byłam bardzo zadowolona z tej współpracy, myślałam, że to tylko jednorazowa akcja i że moja misja Ambasadorki LPM dobiegła końca wraz z ostatnią kroplą testowanego żelu pod prysznic. Tymczasem w grudniu znienacka przyszedł do mnie mail informujący o planowanej wysyłce kolejnej paczki. To ci dopiero niespodzianka!




Przesyłka trafiła do mnie tuż przed Bożym Narodzeniem - prawdziwy prezent gwiazdkowy! Była ona tak samo elegancko i starannie zapakowana jak poprzednia: ładny karton, porządnie wyeksponowane kosmetyki, bibułka z logo Le Petit Marseillais. Do tego list przewodni i mini przewodnik po świecie morskiej pielęgnacji. No i gwiazdy tego przedstawienia - Pielęgnujący Krem do Mycia NAWILŻANIE oraz Balsam do Ciała ODŻYWIANIE. Ucieszyłam się jak dziecko. Nareszcie ktoś o mnie zadbał!


Jako młoda (niestety tylko stażem ;-)) mama stałam się mistrzynią 3-minutowej kąpieli. Zero przyjemności, jedynie błyskawiczne zadbanie o higienę, byle tylko Ukochany jak najkrócej siedział sam z Perełką. Bo przy nim jest znacznie bardziej nerwowa, w końcu nie ma jak u mamy. To niestety odebrało mi całą przyjemność wieczornych kąpieli, które przez wiele lat były dla mnie swoistym rytuałem odstresowującym po całym dniu. A teraz byle szybko... Grudniowa przesyłka od Le Petit Marseillais przypomniała mi, że jednak należy mi się chwila wytchnienia. I nie chodzi tu o ucieczkę od własnego dziecka, ale o odrobinę czasu dla siebie. Każda mama na to zasługuje!




Nadszedł moment, w którym postanowiłam rozpocząć swoją morską przygodę w środku zimy. Pielęgnujący Krem do Mycia NAWILŻANIE z algami morskimi i białą glinką zaskoczył mnie swoim delikatnym, orzeźwiającym zapachem, idealnym żeby odetchnąć po pracowitym dniu. Bo przecież opieka nad dzieckiem jest również pracą i to z gatunku tych wymagających zaangażowania wszystkich sił. Regeneracja tych sił staje się jednak łatwiejsza, jeśli mamy w zasięgu ręki magiczną, błękitną buteleczkę. Krem dobrze się pieni i jest bardzo wydajny, więc można naprawdę długo cieszyć się morską przygodą. Skóra po kąpieli jest mięciutka i delikatnie pachnąca. To jest to!


Z kolei jeśli chodzi o drugi kosmetyk, czyli Balsam do Ciała ODŻYWIANIE algi morskie & oligoelementy, to byłam do niego nastawiona sceptycznie. Zbyt wiele balsamów do ciała zestarzało się już w mojej szafce łazienkowej, gdy po pierwszym, góra drugim użyciu odechciewało mi się czekać aż balsam łaskawie się wchłonie. Teraz tym bardziej nie mam na to czasu! Ale balsam Le Petit Marseillais wyszedł naprzeciw moim oczekiwaniom i wchłania się błyskawicznie. Dosłownie raz dwa smarujemy ciało i od razu można wskakiwać w ubrania! Idealny kosmetyk dla osób ceniących swój czas. Jeśli dodamy do tego przyjemny, rześki zapach i zbawienny wpływ na skórę, otrzymujemy naprawdę ciekawy kosmetyk do codziennej pielęgnacji.


Podsumowując, morska seria Le Petit Marseillais (niebieskie opakowania) zdecydowanie jest warta uwagi. Świeży, orzeźwiający i bardzo przyjemny zapach w połączeniu z właściwościami pielęgnacyjnymi - to jest to! Kosmetyki te przywracają najwspanialsze wspomnienia nadmorskich wakacji. Polecam wszystkim, nie tylko mamom cierpiącym na przewlekły brak czasu :-) Dbajmy o siebie i czerpmy z tego przyjemność!

piątek, 20 stycznia 2017

Z brzuchem czy z wózkiem - niewidzialna!

"Ciąża to nie choroba" usłyszysz miliard razy. To prawda. Nie jest to choroba, ale zdecydowanie mamy do czynienia z odmiennym stanem, niekiedy naprawdę utrudniającym funkcjonowanie. Ale nie o tym chciałam pisać. Czy zdarzyło Wam się sterczeć z gigantycznym brzuchem w kolejce na pobranie krwi? A może musiałyście robić gwałtowny unik wózkiem żeby nie zderzyć się z młodzieńcem nadciągającym z naprzeciwka? Otóż to... Czy z brzuchem, czy z wózkiem - dla otoczenia bywasz czasami niewidzialna...


Stój w kolejce - w końcu ciąża to nie choroba

Niektóre miejsca, jak np. Rossmann czy punkt pobrań w Enel-med ozdobione są plakatami informującymi, że kobiety w ciąży obsługiwane są bez kolejki. Jak to wygląda w praktyce? W większości przypadków o swoje prawo do skorzystania z pierwszeństwa trzeba się upomnieć, bo rzadko kiedy zostaniemy wyłowione z tłumu i obsłużone bez kolejki. Jeśli już zdecydujemy się "upomnieć o swoje", musimy liczyć się z reakcją otoczenia. A te bywają różne. Najciekawsze wspomnienia mam z kolejki do laboratorium, w której w sumie spędziłam całkiem sporo czasu - w końcu analizy krwi i moczu w ciąży nie należą do rzadkości. Pewnego dnia czułam się naprawdę podle i postanowiłam delikatnie podpytać ludzi oczekujących w kolejce czy będą tak mili i mnie przepuszczą. I wtem okazało się, że praktycznie wszyscy w tej kolejce są w ciąży, panowie również. A poza tym "ciąża to nie choroba". Nie pozostało mi nic innego jak odstać swoje. Tak tak, odstać, bo usiąść też nie było gdzie. Ledwo to zniosłam. Innym razem jakiś przemiły dżentelmen odpysknął mi, że on nie ma w oczach rentgena i nie ma pewności czy jestem w ciąży. Nadmienię, że byłam wtedy już w 9. miesiącu, więc żadne nadprzyrodzone zdolności nie były potrzebne do tego, żeby stwierdzić mój odmienny stan. Ogólnie rzecz biorąc w takich sytuacjach należy się liczyć z niezbyt miłą reakcją otoczenia. Osobiście za każdym razem niemalże czułam się winna, jakbym chciała tych wszystkich ludzi oszukać i wykorzystać. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi...

Urodziłaś? Masz czapkę - niewidkę!

Idziesz chodnikiem, pchasz przed sobą wózek ze swoim największym szczęściem. Jesteśmy w Polsce, obowiązuje tu ruch prawostronny, więc przestrzegasz przepisów, również poruszając się pieszo. Z naprzeciwka idzie młody chłopak. Zgadnij, kto musi ustąpić? Przecież od dawna wiadomo, że to kobiecie z wózkiem jest łatwiej wykonać unik! Młodzieniec pewnym krokiem idzie przed siebie. Ciekawe czy by wlazł na wózek. Wiem, generalizuję. Ale jakimś dziwnym trafem w ostatnich tygodniach miałam kilka takich przypadków. Gdyby nie unik w ostatnim momencie, doszłoby najpewniej do zderzenia czołowego. Skąd się to bierze w ludziach? Tak ciężko jest zrobić dwa kroki w bok? Tak trudno zmienić raz obrany tor przemarszu? Korci mnie żeby kiedyś twardo iść przed siebie i wtedy zobaczymy jaki będzie finał... Dosłownie kilka dni temu spacerowałam z Perełką po jednym z dużych, warszawskich parków. Pewnie maszerowałam główną alejką. Kątem oka zauważyłam, że boczną, prostopadłą alejką mknie w naszą stronę rowerzysta. Nauczona doświadczeniem - obserwowałam. Asem z fizyki i matmy nigdy nie byłam, ale jego odległość od nas i prędkość wskazywały na zbliżającą się kolizję. Zgadnijcie kto musiał się zatrzymać i ustąpić pierwszeństwa? Otóż to. Czasem czuję się jakbym łapiąc rączkę wózka jednocześnie wciągała na łeb czapkę - niewidkę. I niezmiennie nie mogę się otrząsnąć z szoku, że niektórzy ludzie widzą jedynie koniuszek własnego nosa...

Nie ja ci to dziecko...

A teraz absolutny hit. Historia z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze nawet nie myślałam o macierzyństwie. Historia pokazująca jak parszywie człowiek potrafi się zachować zupełnie bez powodu. Parking na zamkniętym osiedlu, środkiem drogi idzie babka z wózkiem. Nie wiem dlaczego nie szła chodnikiem, może miała jakiś powód, a może nie. Nadjeżdża samochód, trąbi. Babka pospiesznie próbuje zjechać na bok. Ale to nie wystarczy. W samochodzie otwiera się szyba i uroczy pan koło 50-tki wrzeszczy: "sp***aj stąd! no co się gapisz? przecież nie ja ci tego bachora zrobiłem!" Kobitka zbaraniała. Nawet nie chcę myśleć jak musiała się poczuć. A facet? No cóż, najwyraźniej tak go wychowano w domu. Później był ze swojego zachowania bardzo dumny, chwalił się nim przed znajomymi. Skąd to wiem? Ten miły pan był ojcem mojego ówczesnego narzeczonego. Kurtyna...

Nie zawsze jest tak źle

Opisane przeze mnie przypadki mogą smucić i skłaniać do refleksji. Czy naprawdę jest już z nami tak źle, że kompletnie nie dostrzegamy drugiego człowieka? Na szczęście zdarzają się też sytuacje, które przywracają wiarę w ludzką uprzejmość. Pamiętam jak na samym początku ciąży postanowiłam zaopatrzyć się w różne specyfiki przeciwko rozstępom. Akurat w Superpharm były genialne przeceny, a wraz z nimi niestety gigantyczne kolejki. No ale jak się chce kupić tanio, to czasami trzeba się przemęczyć. Pokornie stanęłam w kolejce. Nagle pani stojąca przede mną zauważyła co mam w koszyku i zaczęła wręcz nalegać żebym poszła do kasy bez kolejki. Na nic były moje tłumaczenia, że to sam początek ciąży i że naprawdę czuję się świetnie. Do pani dołączył jeszcze pan. Obydwoje niemalże siłą wypchnęli mnie do przodu i nakazali kasjerce obsłużenie mnie bez kolejki. Można? Można!

A Wy jakie macie doświadczenia z okresu ciąży i z przechadzek z wózkami? Może po prostu mam pecha i trafiam na nieuprzejmych ludzi? Albo najzwyczajniej w świecie zbyt wiele wymagam?


poniedziałek, 9 stycznia 2017

Torba Babymel Ally - funkcjonalność i styl idą ze sobą w parze

Doskonale pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Pojawiła się w moim domu pewnego grudniowego dnia, tuż przed południem. Od razu zrobiła na mnie piorunujące wrażenie: ładna, zgrabna, elegancka, z klasą. Gdyby była kobietą, pewnie byłabym o nią trochę zazdrosna. Torba Babymel Ally w wersji kolorystycznej Tan (brąz/koniak) trafiła do mnie dzięki uprzejmości firmy Babymel oraz Magazynu SUPERMAMA. Było nam dane spędzić ze sobą całe dwa tygodnie, w czasie których poznawałyśmy się na wskroś w różnych sytuacjach.


Liczy się pierwsze wrażenie

Otwieram przesyłkę i moim oczom ukazuje się niezwykle elegancka, spora torba, wykonana z materiału do złudzenia przypominającego skórę naturalną. Takiego wzornictwa i wykonania nie powstydziłaby się niejedna z renomowanych firm specjalizujących się w produkcji damskiej galanterii. Babymel Ally w niczym nie ustępuje swoim skórzanym koleżankom. Wręcz przeciwnie - ma dla nas kilka niespodzianek, które pozwalają jej wysunąć się na czoło torebkowego wyścigu. Choć pierwszy rzut oka na to nie wskazuje, Babymel Ally jest torbą przeznaczoną dla mamy i dziecka. Torbą, którą możemy w łatwy sposób zamocować do wózka i wyruszyć na podbój świata, zabierając ze sobą cały ekwipunek niezbędny do zaspokojenia potrzeb dziecka w terenie.



Torba jest spora, ale materiał, z którego została wykonana, pozwala jej zachować niedużą masę. Dzięki temu nawet wyładowana po brzegi nie będzie znacząco obciążała maminego, i tak już nadwyrężonego, kręgosłupa. Kształt modelu Ally jest klasyczny i bardzo elegancki - po prostu ponadczasowy. Daje nam to gwarancję, że za rok, dwa lub więcej nie wyjdzie ona z mody i nadal będzie się prezentować doskonale. Producent zadbał też o każdy detal: jeden z rogów torby ozdabia metalowe logo Babymel, logowane są również uchwyty suwaków. Same w sobie są dość duże i wygodne, dzięki czemu rozpinanie suwaków jest wygodne i szybkie - bo mama nie ma czasu na szarpaninę z torebką... Klapa torebki Babymel Ally jest zapinana na napę, ale i tu producent wykazał się czujnością - zapięcie jest umieszczone nie bezpośrednio na korpusie torebki, ale na specjalnym "uchu", czy też "mostku", dzięki czemu zapinanie torby jest znacznie łatwiejsze, bo nie trzeba wpychać napy między dwie przednie kieszenie. Co więcej, pod ten "mostek" (uchwycony na jednym ze zdjęć) można sobie podłożyć palec - a wtedy już zapinanie klapy trwa dosłownie dwie sekundy. Klapa modelu Ally jest dodatkowo wyposażona w elegancką klamerkę w kształcie litery "D", w kolorze srebrnym. Oprócz walorów estetycznych, oczywiście ma ona również zastosowanie praktyczne - ułatwia szybkie rozpięcie torby. Może również służyć jako ucho do przymocowania np. klucza, którego nie chcemy zgubić lub breloka, który poprawia nam humor. Daje też ona pole do popisu jeśli chodzi o personalizację torby - można na niej zawiązać chociażby apaszkę, która doda torbie jeszcze więcej uroku. Przypomniałam sobie, że mam delikatną, jedwabną, ręcznie malowaną apaszkę, która kolorystycznie pasuje idealnie - efekt, moim zdaniem, jest niezwykle ciekawy, a Ally dzięki temu drobnemu zabiegowi prezentuje się jeszcze bardziej elegancko.





Gdybym miała w kilku zdaniach opisać aparycję torebki Babymel Ally, zaczęłabym od wyraźnego zaznaczenia, że nie wygląda ona jak typowa torebka do wózka, a raczej jak element stylizacji eleganckiej kobietki, która ceni sobie funkcjonalność. Uchwyty do wózka, skonstruowane z rzepów i taśmy (tej samej, z której zrobiony jest pasek na ramię), są bardzo dyskretne - wręcz niewidoczne, gdy nie są używane. Jednocześnie pozwalają na łatwe i szybkie przymocowanie torby do każdego rodzaju wózka. Z kolei gdy zdejmujemy torbę z rączki naszego wehikułu, momentalnie przeistacza się ona w modny i użyteczny dodatek, którego przeciętny zjadacz chleba (a nawet doświadczona mama) wcale nie zakwalifikuje jako element maminej wyprawki. W czasie mojej przygody z Ally byłam wielokrotnie pytana przez inne mamy o to, jak funkcjonuje system mocowania torby do wózka. Najlepiej wytłumaczą to zdjęcia, ale w skrócie można powiedzieć, że po prostu umieszcza się rączkę wózka między paskiem na ramię a rozpiętym uchwytem, następnie przekłada uchwyt z rzepem przez plastikową klamerkę i zapina rzep. Dolna część paska wraz z zapiętym na rzep uchwytem tworzą "łezkę", która zgrabnie i pewnie mocuje torbę do wózka. Do torby dołączona jest także obrazkowa instrukcja, która dokładnie tłumaczy jak sobie z tym poradzić - natomiast przydaje się ona najwyżej przy pierwszym mocowaniu. Później robimy to już automatycznie, z zamkniętymi oczami. Szybko i dyskretnie! Sam pasek na ramię jest wygodny i ma szeroki zakres regulacji, dzięki czemu każda mama dopasuje go do swoich potrzeb, niezależnie od postury i upodobań. Ogólnie rzecz biorąc widać, że osoba, która projektowała tę torbę, zna się na rzeczy i doskonale wie jakie rozwiązania będą przydatne.







Pokaż kotku co masz w środku

Zaglądamy do wnętrza torby Babymel Ally i w pierwszej kolejności zauważamy bardzo staranne wykończenie, z przepiękną, stylową podszewką. W wersji kolorystycznej Tan podszewka jest beżowa, w brzoskwiniowe groszki i serduszka. Słodka, dziewczęca i wyjątkowo urocza - to miłe, że zadbano również o estetykę wnętrza.


Jeśli chodzi o kieszenie i zakamarki, Ally ma wiele do zaoferowania:
  • Dwie kieszenie na froncie torby, zapinane na rzep - idealne na portfel, telefon, klucze, chusteczki - wszystko to, co chcemy mieć pod ręką. Dostęp do nich jest bardzo łatwy, a kieszenie same w sobie są zaskakująco pojemne.
  • Kieszeń w klapie torby, zapinana na suwak - płaski schowek, który pomieści telefon, ale i całą masę innych drobiazgów. Można w tej kieszeni umieścić kartę zbliżeniową - jest spora szansa, że uda nam się z niej skorzystać bez wyjmowania jej z kieszeni, a także bez odpinania torby od wózka.
  • Komora główna - duża, pojemna, pomieści wszystkie niezbędne akcesoria
  • Wewnętrzne kieszenie - jedna duża i dwie mniejsze - pomagają dobrze zorganizować zawartość torby
  • Kieszeń na butelkę, usytuowana z boku torby - z izolacją termiczną, zgrabnie ukrytą pod podszewką (producent dołącza fragment materiału izolującego, żeby było wiadomo co dokładnie kryje się pod podszewką) - utrzyma temperaturę butelki dla dziecka, ale też np. odizoluje klucze żeby nie zniszczyły innych przedmiotów. Może też służyć jako tymczasowy schowek na zużytą pieluszkę, jeśli w pobliżu nie znajdziemy kosza na śmieci. 






Na wyposażeniu torby znajduje się zgrabna i poręczna mata do przewijania. Jest ona obszyta dobrze nam znanym materiałem w groszki i serduszka, przez co cieszy oko i doskonale komponuje się z wnętrzem torby. Przewijak ten pozwala na zmianę pieluszki lub wykonanie jakiegokolwiek innego manewru, wymagającego położenia dziecka w warunkach pozadomowych. Przy większym dziecku sprawdzi się jako podkładka gdy będziemy chciały np. na chwilę posadzić pociechę na czymś mokrym i/lub zimnym chociażby po to, żeby poprawić buciki. Mata, dzięki specjalnym przeszyciom, łatwo składa się w kostkę, przez co zajmuje niewiele miejsca i bez problemu mieści się w jednej z mniejszych wewnętrznych kieszeni, jednocześnie pozostawiając jeszcze sporo miejsca na inne rzeczy. Dodatkowo przewijak jest zapinany na poręczny, sztywny pasek z rzepem, ozdobiony logo Babymel. To wszystko razem wzięte sprawia, że matę można bez najmniejszego problemu rozłożyć, a później złożyć (!) jedną ręką. Doskonałe rozwiązanie!



Niezawodna towarzyszka - do tańca i do różańca

Babymel Ally towarzyszyła mi zarówno w codziennych spacerach, jak i szybkich zakupach w centrum handlowym. Razem pędziłyśmy na złamanie karku do przychodni pediatrycznej, gdy mojej małej Perełce trzeba było pilnie zbadać stawy biodrowe. Tam Ally wzbudzała niemałe zainteresowanie i podziw wśród innych mam ("Jaka ładna! Wygląda jak skórzana torba - i tu padła nazwa znanej polskiej marki - jak ją pani przymocowała do wózka?"). Wreszcie wyjechała ze mną na Święta Bożego Narodzenia, podróżując to na południe, to na północ kraju. Dzięki niej w samochodzie miałam wszystko pod ręką, nawet gdy zaistniała potrzeba przewinięcia Perełki na stacji benzynowej. Moja siostra, znana miłośniczka dodatków z torebkami na czele, była nią zachwycona i również nie mogła uwierzyć, że jest to torba "wózkowa". Ally sprawdziła się także spacerowo w każdym terenie - zarówno w stołecznej betonowej dżungli, jak i w spokojnym, mazurskim lesie. Torba jest również wodoodporna, co w naszej strefie klimatycznej ma ogromne znacznie - wszak wiadomo, że mama nieustraszenie spaceruje ze swoją pociechą praktycznie w każdych warunkach pogodowych. W czasie trwania mojego testu aura akurat była sprzyjająca i bezdeszczowa, więc test wodoodporności przeprowadziłam w warunkach domowych. Ku mojej uciesze materiał, z którego wykonana jest torba, w ogóle nie wchłania wody - pozostaje ona na powierzchni, w postaci kropelek. "Uniwersalna i niezawodna" - to doskonałe określenie torby Babymel Ally - doceni to nawet najbardziej wymagająca użytkowniczka.





Nie ulega wątpliwości, że torba ta jest bardzo pojemna. Bez najmniejszego problemu pomieści wszystko to, co jest potrzebne każdej mamie: pieluszki na zmianę i chusteczki nawilżane, pieluchy tetrowe czy flanelowe, butelkę z wodą dla mamy (lub w późniejszym okresie butlę dla malucha), przekąski, portfel, telefon, książeczkę zdrowia, rękawiczki, smakołyki dla psa, a nawet laktator czy szumiącego misia z wielką głową. Upchniemy do niej dosłownie wszystko! Moja "fabryczna" torba do wózka nie pomieści nawet połowy tych rzeczy, które w różnych sytuacjach udawało mi się wcisnąć do Babymel Ally, choć pozornie nie jest od niej dużo mniejsza. Korzystanie z torby Ally jest czystą przyjemnością: łatwo się otwiera i zamyka, a układ kieszeni jest niezwykle funkcjonalny i pozwala na wygodne rozłożenie całej zawartości tak, żeby najpotrzebniejsze rzeczy zawsze były pod ręką. Klapa torebki, po otwarciu i odchyleniu jej na wózek, pozostaje w tej pozycji i nie zamyka się samoistnie, więc nie trzeba jej przytrzymywać, co było udręką w przypadku mojej poprzedniej torby. Czy to zamocowana do wózka, czy też założona na ramię, torba Babymel Ally może być bez najmniejszego problemu obsługiwana jedną ręką - a wiadomo, że mamie zawsze tych rąk brakuje :-)



Gdyby Babymel Ally była panną, można by śmiało określić, że nadaje się "do tańca i do różańca". Będzie nam wiernie towarzyszyć w każdej sytuacji i można spokojnie zaufać, że w każdej z tych sytuacji się sprawdzi.

Po co ci kolejna torba?

Szczerze wątpię żebyś sama zadawała sobie takie pytanie, bo my, kobiety, zazwyczaj lubimy mieć masę torebek na każdą okazję i bez okazji. Za to otoczenie, najczęściej mąż/partner, z lubością zadaje tego typu dziwaczne pytania, zupełnie nie rozumiejąc pewnych rzeczy. Na szczęście torbę Babymel Ally łatwo jest "obronić", właściwie broni się ona sama. Oprócz funkcjonalności charakteryzuje ją ponadczasowy styl. Kolorystyka również jest klasyczna, a nie "eksperymentalna". To wszystko, w połączeniu z "niewózkowym" wyglądem modelu Ally sprawia, że raz inwestując w porządny dodatek, zyskujemy torbę zarówno na czas, gdy nasze dziecko podróżuje w wózku wielofunkcyjnym, jak i na później, gdy przesiada się na "parasolkę". Ale to nie wszystko - gdy nasze dziecko wybierze już własne nogi jako jedyny sposób przemieszczania się i okres "wózkowy" dobiegnie końca, Ally nadal będzie nam towarzyszyć, wzbudzając zachwyt i zazdrość innych mam na placu zabaw czy w przedszkolu. Co więcej, torba ta jest na tyle elegancka i stylowa, że mama może jej używać także do celów zupełnie niezwiązanych ze swoją pociechą, np. po powrocie do pracy albo na weekendowe wypady za miasto. Tak więc gdy usłyszysz to irracjonalne pytanie "po co ci kolejna torba?", ze stoickim spokojem i uśmiechem Mony Lisy odpowiedz, że to nie jest zwykła torba, ale inwestycja na lata, która nie tylko cieszy oko, ale i ułatwia życie!



Nie płacz kiedy odjadę...

Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy. Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i moja przygoda z torbą Babymel Ally nieuchronnie dobiegła końca. To, bez dwóch zdań, było rozstanie z gatunku trudnych i bolesnych, bo człowiek bardzo szybko przyzwyczaja się do dobrego. A tu niewątpliwie mamy do czynienia z torbą, która łączy ze sobą piękny wygląd i masę funkcjonalnych rozwiązań. Nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, że Babymel Ally to "Mercedes wśród toreb" - solidna, elegancka i na lata. Gorąco polecam ją każdej mamie, która nie zamierza rezygnować z kobiecego wyglądu, ale też ceni sobie wygodę. Choć zabrzmi to nieprawdopodobnie, zaprzyjaźniłam się z tą torbą i będzie mi jej brakować. Chociaż kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy... :-)






Bardzo dziękuję firmie Babymel oraz Magazynowi SUPERMAMA za umożliwienie mi przetestowania Babymel Ally. Tę rewelacyjną torbę w jednej z trzech wersji kolorystycznych (Grey, Black lub Tan) można kupić tutaj - naprawdę warto, bo wreszcie nie trzeba wybierać między funkcjonalnością a wyglądem - Ally da nam jedno i drugie!