wtorek, 25 kwietnia 2017

Blogosfera Canpol - dziewczynka też chce zostać piratem!

Znacie mnie już na tyle, że na pewno dobrze wiecie, że przy każdej okazji trąbię na prawo i lewo żeby wspierać nasze, polskie… Tak się akurat składa, że mamy na naszym rynku firmę, która powstała tuż po transformacji systemowej, czyli istnieje na rynku już ponad 25 lat. Ćwierć wieku doświadczenia! Oczywiście chodzi o Canpol (KLIK), niekwestionowanego lidera rynku akcesoriów dla niemowląt. Założę się, że ciężko jest znaleźć w Polsce mamę, która nie ma w swojej „kolekcji” butelki, smoczka czy też zabawki z Canpolu – a to wszystko ze względu na wysoką jakość, przystępne ceny i powszechną dostępność produktów tej firmy.





Dodatkowo trzeba pamiętać o tym, że Canpol często organizuje konkursy dla rodziców, zarówno na portalu (KLIK), jak i na swoim profilu na Facebooku (KLIK) – warto trzymać rękę na pulsie i brać czynny udział w akcjach! Oprócz tego Canpol prowadzi też program Blogosfera, w ramach którego blogujące mamy mogą testować i recenzować produkty, a także organizować konkursy dla swoich czytelników, z rewelacyjnymi nagrodami, od Canpolu oczywiście. Ja również chciałabym dorzucić swój kamyczek do tego ogródka i znów próbuję szczęścia w Blogosferze. Jeśli Wy też chciałybyście spróbować swoich sił, pamiętajcie: zgłaszamy się pod adresem http://canpolbabies.com/pl/blogosfera.  W tym miesiącu można testować karuzelę na łóżeczko "Piraci" lub też zorganizować na swoim blogu konkurs z karuzelą jako nagrodą. Moja Perełka nie należy do dzieci mało energicznych i jestem ciekawa czy wspomniana karuzela będzie potrafiła skupić jej uwagę i zapewnić spokojny wypoczynek. Powiecie, że piraci to motyw typowo chłopięcy. A ja zapytam: dlaczego? Precz ze stereotypami! Sama jako dziecko chętnie bawiłam się samochodzikami, więc czemu miałabym decydować za moje dziecko czy ma fascynować się tylko lalkami i kucykami?



Tym razem chciałabym nie tylko przetestować i zrecenzować karuzelę na blogu, ale również zorganizować dla Was konkurs. Wiem, że będą chętni, bo nagroda jest wyjątkowo kusząca! Zatem trzymajcie kciuki!

piątek, 21 kwietnia 2017

Słodki test na starość - sprawdź się!

Słodycze są źródłem przyjemności, to oczywiste. A co jeśli możemy ich także użyć w celach diagnostycznych? Wchodzisz w to? Przeprowadzimy szybki test na starość.

Czy wiesz co przedstawia poniższe zdjęcie?


Jeśli nie wiesz - no cóż, jeszcze całe życie przed Tobą...
Jeśli zaś wiesz - hmmm... Witaj w klubie tych bardziej doświadczonych życiowo :)

Tak właśnie. To blok czekoladowy w całej swojej okazałości. Cudowny relikt PRL-u. Moje pokolenie powinno znać go doskonale, bo gdy półki sklepowe świeciły pustkami, nierzadko jedyną szansą żeby zjeść coś czekoladopodobnego było zrobienie sobie w warunkach domowych biedniejszego zamiennika boskiej czekolady. Dziś wybór czekolad jest przeogromny, a z ich dostępnością nie ma najmniejszego problemu. Jednak blok to wspomnienie dzieciństwa i związanej z nim beztroski. Po wielu latach przerwy postanowiłam przypomnieć sobie ten specyficzny smak. I wiecie co? Kocham go!

Znasz ten smak i chcesz go sobie przypomnieć? A może w ogóle nie wiesz co jest grane? Wierz mi, warto poświęcić parę minut i wyczarować w kuchni ten miliard kalorii.


Składniki:
- 400g mleka w proszku
- 250g masła
- niepełna szklanka cukru
- pół szklanki wody
- 4-5 łyżek kakao
- duża paczka herbatników (polecam pełnoziarniste z Biedry)

Przygotowanie:
Masło roztapiamy w garnuszku, a następnie dodajemy cukier, wodę i kakao. Podgrzewamy i mieszamy aż cukier się rozpuści. Zdejmujemy z ognia i czekamy aż nieciekawie wyglądająca mieszanka przestygnie. W międzyczasie do dużej miski albo garnka wsypujemy mleko w proszku i pokruszone herbatniki. Na to wylewamy kakaową maź i dokładnie mieszamy. Masę wykładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiamy do lodówki, najlepiej na noc. Następnego dnia możemy przystąpić do konsumpcji, jednocześnie modląc się żeby baterie w wadze łazienkowej wyzionęły ducha :)

Przepis jest o tyle śmieszny, że można w nim mieszać. Ilość cukru i kakao można dostosować do swoich preferencji, a całość można uszlachetnić bakaliami (choć osobiście uważam to za przerost formy nad treścią). Kiedyś też w ramach eksperymentu zastąpiłam kakao kawą rozpuszczalną i szczerze mówiąc efekt był powalający. Taki banał, a tyle radości...

Tak więc jeśli pamiętasz ten relikt czasów słusznie minionych, prawdopodobnie masz już swoje lata. Nie przeskoczymy tego. Taki to ten słodki test na starość. Przyznaj się: jaki jest jego wynik w Twoim przypadku? :)

środa, 12 kwietnia 2017

6 hitów zakupowych ostatnich tygodni

Muszę się Wam do czegoś przyznać, tak w ramach terapii. Lubię wydawać pieniądze i to niekoniecznie tylko na rzeczy niezbędne. Wystarczy, że chcę sobie po prostu poprawić humor (to takie typowo "babskie") albo trafię na jakąś promocję. Kiedyś moim łupem padały głównie buty, torebki i biżuteria, ale odkąd pojawiła się ONA, zakupy wyglądają kompletnie inaczej... Zobaczcie co dopadłam na przestrzeni ostatnich tygodni i z czego jestem naprawdę zadowolona. Może znajdziecie coś dla siebie?


1. otulacz muślinowy Lullalove

Odnoszę wrażenie, że każdy normalny rodzic zaopatruje się w otulacze na etapie kompletowania wyprawki dla noworodka. Kto z nas nie widział bowiem uroczych zdjęć niemowląt owiniętych szczelnie jak w kokonie? Otóż ja jak zwykle muszę zrobić po swojemu i pierwsze otulacze kupiłam gdy Perełka miała skończone 4 miesiące. Spowijania i wszelkich czynności jemu podobnych szczerze nie znosiła, każda próba kończyła się wrzaskiem, więc przecież nie będę się kopać z koniem. Ale gdy maluch jest już większy - otulacz naprawdę może się przydać. Jako że naprawdę pokochałam polską markę Lullalove, to tam skierowałam pierwsze kroki. Zamówiłam otulacz muślinowy (40% bambus, 60% bawełna) w "dziewczyńskim" wzorze i obgryzając pazury czekałam na przesyłkę. To była miłość od pierwszego wejrzenia: miękki, przewiewny, leciutki. Sama chętnie bym się nim przykryła, ale rozmiar 100 x 100 cm raczej na to nie pozwoli ;) Pozwoli natomiast na wykorzystanie go na tysiąc sposobów przy dziecku. Jako lekki kocyk w domu lub na dworze, jako prześcieradełko albo zasłonka do wózka, chroniąca przed słońcem (czy wiecie, że wiskoza bambusowa chroni przed promieniami UV?), nawet jako lekka moskitiera czy ręcznik. Cudo! Mój absolutny numer jeden, właśnie zamówiłam kolejny, bo moja pazerność nie zna granic. Otulacz muślinowy Lullalove zamówisz tutaj. A jeśli chcesz go mieć taniej, zaglądaj do działu "II gatunek" - można tam znaleźć świetne produkty w atrakcyjnych cenach i zaopatrywanie się tam nie jest żadną ujmą na honorze. Sama często to robię i bardzo sobie chwalę :)






2. klipsy do wózka Dreambaby

Skoro już mam ten boski otulacz, dobrze by było mieć możliwość zamocowania go do wózka. Na początku próbowałam go przywiązywać do rączki gondoli, ale nie oszukujmy się: było to upierdliwe. Pewnego dnia, buszując po sklepach internetowych, natknęłam się na klipsy do wózka znanej marki. Cena skutecznie mnie zniechęciła, ale zaczęłam szukać alternatywy. Z pomocą przyszedł sklep Smyk, w którym znalazłam klipsy Dreambaby (klik). Komplet 4 sztuk w bardzo przyzwoitej cenie, różne kolory. Czy się przydają? Bardzo. Do mocowania otulacza w celu ochrony przed słońcem (zarówno do wózka, jak i fotelika samochodowego), ale też do zabezpieczenia kocyka w gondoli, wszak moje dziecię tak wierzga nogami, że kocyk ciągle ląduje nie tam, gdzie powinien. Idealne do mocowania zabawek. Myślę, że klipsy przydadzą się też w warunkach domowych, np. do przyczepienia różnych przedmiotów w łóżeczku. Tej opcji jeszcze nie próbowałam, ale wszystko przed nami.




3. otulacze flanelowe Motherhood

Otulaczowego szału ciąg dalszy. Firmę Motherhood cenię bardzo, zresztą mam mnóstwo jej produktów, od poduszki ciążowej, przez śpiworki, po flanelki i wielofunkcyjne woreczki Mon Petit Bleu. Zaopatrzyłam się więc dodatkowo w otulacze muślinowe (bawełniane) oraz otulacze flanelowe. O ile te pierwsze potrzebują jeszcze trochę miłości (i prania), żeby nabrać miękkości, to flanelowe są genialne już od samego początku. Spore, miękkie, idealne na leciutki kocyk albo miękkie prześcieradło (idealny do tego wymiar 120 x 80 cm). Co więcej, aktualnie trwa wyprzedaż starszych wzorów i otulacze można kupić nawet za połowę ceny - o tu (klik). Ogólnie warto poszperać na stronie Motherhood, bo można kupić wiele przydatnych i dobrych jakościowo produktów w bardzo korzystnych cenach, jak np. 29 zł za ochraniacz na szczebelki łóżka. Ja swój już zamówiłam, teraz czas na Ciebie!





4. szczotka do włosów Lullalove

Kocham tę firmę, to nie ulega wątpliwości. I gdy już nasza stara szczotka do perełkowej łepetyny zaczęła działać mi na nerwy (kompletnie nie była w stanie wyczesać ciemieniuchy), zamówiłam szczotę Lullalove. Elegancka, drewniana rączka i naturalne włosie. Wrażenie estetyczne - rewelacja. Czy wyczesuje? Jest na tyle szorstka, że z ciemieniuchą radzi sobie świetnie i jednocześnie na tyle delikatna, że nie podrażnia skóry głowy. Dodatkowo w zestawie dostajemy myjkę muślinową (tak tak, te same wzory i materiał co otulacz) - genialna do kąpieli albo choćby jako chusteczka do wycierania buźki. Często służy nam też jako... zabawka i przytulanka. Zestaw idealny. A że jestem pazerna i lubię mieć na zapas, zamówiłam też drugi komplet... Szczotkę w zestawie z myjką znajdziecie tutaj. Pssst! Tu też można polować na II gatunek!



5. nawilżane chusteczki w pudełku Babydream

Chusteczki w plastikowym pudełku. Co w nich nadzwyczajnego? Otóż Rossmann zmodyfikował konstrukcję pudełka i teraz otwór do wyciągania chusteczek jest wyposażony w elastyczny element, który zapobiega "uciekaniu" chusteczek do środka opakowania (w poprzedniej wersji mieliśmy po prostu plastikowy, owalny otwór). Dodatkowo "guziczek" do otwierania pudełka jest inny, zdecydowanie wygodniejszy. Mała rzecz, a cieszy! W środku jak zwykle moje ulubione chusteczki Babydream Extra Sensitive (te różowe; klik). Dobry skład, żadnych świństw, łagodnie obchodzą się z pupą. Oczywiście pudełko jest wielokrotnego użytku i bardzo ułatwia korzystanie z chusteczek przy każdej zmianie pieluchy czy też wycieraniu rąk. Dla mnie - absolutna podstawa, nigdy więcej opakowania z chusteczkami walającego się luzem po szafce i wymagającego zaklejania po każdym użyciu!




6. naszyjnik - gryzak Mami Love

Jesteś mamą. Bierzesz swoje dziecko na ręce, to oczywiste. Nosisz w chuście lub nosidle, albo po prostu na rękach (ojjj, moje plecy...). Na początku dziecko po prostu podróżuje sobie i przytula do mamy, ale na pewnym etapie rozwoju zaczyna przejawiać zainteresowanie tym, co wisi na maminej szyi. Jeśli jest to wisiorek z drogocennego kruszcu - biada mu. Perełka już tysiąc razy szarpała mnie za wisiorek i próbowała go obśliniać. I wtedy... Zamówiłam biżuterię z silikonowych elementów, która pełni też funkcję gryzaka dla dziecka. Prosta konstrukcja (choć są też bardziej wymyślne!), bezpieczne elementy, atrakcyjne ceny - to wszystko znajdziecie u Mami Love. Teraz możemy się nosić do woli, a dziecko ma zajęcie w postaci takiego właśnie wisiorka.



Wszystkie te produkty mogę Wam z czystym sumieniem polecić. U mnie sprawdzają się doskonale i są w codziennym użyciu już od jakiegoś czasu. Mam już też na oku kolejne "ofiary" zakupowe. Czy wiecie, że moje dziecko jeszcze nie dorobiło się pościeli? Mam w tej kwestii ciężki orzech do zgryzienia, bo zarówno Motherhood, jak i Lullalove mają boskie komplety pościeli, więc decyzja nie będzie należała do łatwych. Jedno jest pewne - jak już dokonam tego trudnego wyboru, na pewno dowiecie się czy był on trafiony. Oprócz pościeli jeszcze gryzaki, zabawki, może jakaś bluza dla dwojga (do noszenia się w chuście). Oj, będzie się działo. Dobrze, że mamy z Tatą po 30-tce rozdzielność majątkową ;)

Mili Moi, ogłaszam wszem i wobec, że artykuł nie jest sponsorowany, chyba że przez ZUS ;)
Czy Wam też ostatnio udało się upolować coś ciekawego? Pochwalcie się! Może i ja się skuszę!


środa, 5 kwietnia 2017

Macierzyństwo zdusiło moje pasje...

Chyba każdy trzeźwo myślący człowiek decydując się na dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że czeka go rewolucja. Kompletna zmiana dotychczasowego trybu życia. Nie inaczej było też ze mną. Wiedziałam, że w moim życiu zajdą nieodwracalne zmiany i byłam na to gotowa. Ale czy na pewno?

 
 Jak było

Chcę wierzyć w to, że każdy człowiek ma jakieś pasje, którym się oddaje i które pozwalają mu uciec od codziennych problemów. Moje hobby było właśnie taką odskocznią, dzięki której potrafiłam łatwiej radzić sobie z problemami. Ostatnie lata upłynęły mi pod znakiem sportu, oczywiście na poziomie amatorskim i do bólu rekreacyjnym. Przez wiele lat byłam mocno zaangażowana w "psie" sporty z agility na czele, więc regularne treningi i zawody stanowiły znaczącą część mojego życia. Cudowna pasja, a właściwie sposób na życie! Z biegiem czasu zaczęłam też bawić się w dogtrekking - bo czy może być coś piękniejszego niż pokonywanie z psem leśnej trasy w oparciu o mapę, której praktycznie się nie rozumie? Zdarzało mi się na trasie 15-kilometrowej natłuc tych kilometrów 18, bo błądziłam po lesie. Zdarzało mi się też momentami nieść psa pod pachą, bo miałam wyrzuty sumienia, że zbytnio przeciążam moją 11-letnią wówczas emerytkę (młodsza była kontuzjowana). Niemniej jednak psie sporty to było to! Kocham moje psy i aktywne spędzanie z nimi czasu jest dla mnie ogromną przyjemnością, zwłaszcza że wyznaję zasadę iż "zmęczony pies to szczęśliwy pies"...

Intensywnie poświęcałam się też bieganiu, tak modnemu w ostatnich latach. Był to dla mnie sposób na poprawę formy (zrozumie to tylko ten, kto przez całe życie walczył z niechcianymi kilogramami), a także metoda zwalczenia potworów z przeszłości (w szkole sprawdziany z biegania były dla mnie koszmarem, który śnił mi się po nocach - już wiem dlaczego, ale o tym innym razem). Robiłam sobie 3-4 treningi biegowe w tygodniu, regularnie startowałam też w imprezach biegowych. Zawsze była to bardziej walka z samą sobą niż z innymi biegaczami, a radość na mecie była bezcenna. Zwłaszcza po dwóch półmaratonach, ukończonych w dzikim upale i palącym słońcu. Osiągane przeze mnie wyniki nigdy nie były dobre - ale czy naprawdę o wyniki w tym wszystkim chodzi? Kochałam to!

Zimą królował snowboard, za który zabrałam się dopiero w wieku 25 lat, wychodząc z założenia, że lepiej późno niż wcale. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie mam do tego smykałki, ale jestem na tyle uparta żeby jakoś tam sobie radzić. Do tego łyżwy, na których jeżdżę od wielu lat - bez względu na to, czy jest to tor łyżwiarski na Stegnach w Warszawie, czy też porządnie zmrożone mazurskie jezioro.

Aktywność fizyczna zawsze odgrywała sporą rolę w moim życiu i na dobrą sprawę nie zamierzałam tego zbytnio zmieniać, także już będąc w ciąży. Niestety, groźne plamienie w I trymestrze przekreśliło moje plany związane z agility i bieganiem z Perełką w brzuchu. Lekarz kategorycznie zabronił. Po jakimś czasie zezwolił mi tylko na spacery. Zwykłe były nudne i mało intensywne, więc do gry wkroczyły kije do nordic walking. Mimo to czułam pewien niedosyt i obiecałam sobie, że od razu po zakończeniu połogu wracam do gry. Poród w listopadzie, bieganie od stycznia, na początku maja pierwszy start w biegu masowym. Do tego treningi online z cudowną FitMom - Anią Dziedzic. Wszystko miałam zaplanowane! Ale...



Jak jest

Moje ukochane i długo wyczekiwane dziecię pokrzyżowało mi plany :) Perełka aż do ostatniej chwili postanowiła pozostać ułożona pupą w kierunku "wyjścia", co musiało skończyć się cesarką. No cóż. Po cesarskim cięciu trzeba trochę dłużej poczekać ze wznowieniem treningów, powiedzmy jakieś 2 miesiące. Co to dla mnie! Dam radę! Start w maju nadal aktualny!

Czas mijał, upragniony moment powrotu do "obiegu" zbliżał się wielkimi krokami. I co? Brutalne zderzenie z rzeczywistością. Nagle staje się jasne, że opieka nad dzieckiem pochłania mnie bez reszty. Perełka okazuje się być dzieckiem trudnoodkładalnym. Jeśli zasypia, to albo w wózku na spacerze, albo przy piersi. Spróbuj wtedy ją odłożyć, to już po tobie... Hipotetycznie mogłaby zostać na jakieś 45 minut z "Tatą po 30-tce". To by spokojnie wystarczyło na początek, żeby trochę potruchtać w pobliskim parku. Jest tylko jeden szkopuł - Tata się nie zgadza, protestuje, są o to kłótnie. Cholera, nie tak miało być. W efekcie jestem uwiązana w domu, z dzieciną, którą kocham nad życie - ale jednak uwiązana...

Lekarz mój ukochany, który tak dzielnie przeprowadził mnie przez całą ciążę, również przeciwko mnie. "Nie dasz rady biegać dopóki karmisz" - powiedział na wizycie kontrolnej - "Piersi się napełnią i będą boleć". Zdruzgotana wracam do domu i z niedowierzaniem przegrzebuję sieć - kiedyś u FitMom widziałam tekst - ćwiczenia vs. karmienie. Mam... Można, przeciwwskazań brak. Tylko skąd takie podejście u lekarza? Bądź co bądź, zasiał ziarenko niepewności...

Dziś, blisko 5 miesięcy po porodzie, jedyną formą aktywności są spacery. Na więcej nie mam ani czasu, ani sił - skoro praktycznie tylko ja zajmuję się dzieckiem... Tak, wiem, kilka wpisów temu sama doradzałam Wam, że trzeba umieć upominać się o pomoc. W końcu nie można się zarzynać, prawda? Niestety, w moim przypadku proszenie o pomoc sprawdza się jeśli chcę wziąć szybki prysznic albo wypić ciepłą herbatę. O wyjściu z domu bez dziecka nie ma mowy. Szczerze? Tego nie przewidziałam, przyznaję...



Jak będzie

Boję się planować, bo moje plany sprzed porodu, jak widać, koncertowo wzięły w łeb. Widzę jednak malutkie światełko w tunelu. Nadzieja na choćby częściowy powrót do starych form aktywności jest oparta na procesie nieubłaganym, jakim jest rozwój i dojrzewanie (jak to brzmi!) mojej córy. Wierzę, że z każdym tygodniem, z każdym miesiącem będzie nam łatwiej. Być może dojdziemy kiedyś do takiego etapu, że "Tata po 30-tce" nie będzie tak panicznie bał się zostać ze swoją pociechą. Może któregoś dnia dostanę "wychodne". Jeśli nie z tym mężczyzną to z innym. Zabrzmiało groźnie? Spokojnie, mam na myśli mojego Tatę, "Dziadka po 70-tce" ;-) Zaoferował się, że będzie mógł zostać z Perełką, ale dopiero latem, jak będzie starsza. Albo weźmie ją do wózka na spacer, a ja będę sobie biegała gdzieś w pobliżu, żeby w razie czego móc przyjść z pomocą, gdyby sytuacja stała się trudna do opanowania. Można? Można... Mam nadzieję... O majowym starcie mogę zapomnieć, ale wrzesień? Czemu nie?

Psy... One wciąż są tu najbardziej poszkodowane. Do agility póki co będzie mi ciężko wrócić, ale cała nadzieja w dogtrekkingu. Szykuje się jeden pod koniec kwietnia. Korci mnie żeby wziąć Perełkę w chuście, albo nawet w wózku i przejść sobie jakąś krótką trasę. Czysto turystycznie. Mój umysł tego potrzebuje. Takiej namiastki "przedciążowej normalności".

Pewnie, że przeczuwałam rewolucję. Wiedziałam że wszystko się zmieni. Ale szczerze mówiąc, wierzyłam w to, że moje pasje nie zginą pod stertą pieluch. Chwilowo są zduszone, stłamszone i rzucone w kąt, ale nie mogę tego tak po prostu odpuścić. Bo ja kochałam swoje dawne życie. I choć macierzyństwo jest najcenniejszym darem, jaki otrzymałam od losu, muszę stanąć na rzęsach, żeby choć część mojego wcześniejszego życia przetrwała.

Powiedzcie, drogie mamy. Jak wyglądało to w Waszym przypadku? Kompletne przebiegunowanie czy jednak udało się uratować coś z "dawnego życia"?


sobota, 1 kwietnia 2017

Przepis na pyszny zakalec!

Kuchareczka ze mnie żadna, a tym bardziej cukiernik. Czasem jednak coś tam wymyślę, żeby osłodzić sobie życie. Chętnie podzielę się z Wami moim najnowszym odkryciem, jakim jest pyszny zakalec :) Zapraszam!


Składniki:
* 2 szklanki mąki pełnoziarnistej
* 1 szklanka mąki tortowej
* 1 szklanka cukru
* 1 szklanka oleju
* 1 szklanka jogurtu naturalnego
* 3 jajka
* 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
* 1 opakowanie cukru wanilinowego (aż wstyd się przyznać, ale dopiero jakieś 2 lata temu odkryłam, że to nie jest cukier waniliowy, tylko wanilinowy...)

Sposób przygotowania:

Mój ulubiony. Wszystko do michy i mieszamy. Następnie wywalamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 175° przez około 40-45 minut.

Wychodzi cudne, gumowate, gliniaste ciacho. Idealny półzakalec dla koneserów. A jeśli się do nich nie zaliczasz, zastąp mąkę pełnoziarnistą zwykłą, pospolitą, białą. Czary mary i wychodzi pyszne i banalnie proste ciasto jogurtowe. Wdzięczna podstawa do udoskonalania - ze śliwkami czy cząstkami jabłek piecze się równie dobrze - i jak smakuje!

Jak Wam mija Prima Aprilis, Kochani? Wielu żartownisiów dookoła? :)