piątek, 10 marca 2017

Mamo, nie bój się "szmat"!

Bardzo długo zastanawiałam się czy w ogóle poruszać ten temat i jak to zostanie odebrane. Bo czy blogerce wypada się do tego przyznać? Jeszcze w ciąży przyszłe mamy z uwielbieniem kupują malutkie ubranka dla swoich dzieciątek: różne wzory i kolory. Body, pajacyki, spodenki, kombinezony na zimę. Nie inaczej było też ze mną. Sęk w tym, że całą masę ciuszków kupiłam... na wagę.


Tak, dokładnie tak! Prawie co tydzień z wypiekami na twarzy leciałam do pewnego sklepu z używaną odzieżą, dobre trzy kwadranse latałam jak oszalała między wieszakami, po czym wychodziłam z ogromną siatą ubranek. Miałam z góry ustalony przez siebie budżet i ani razu go nie przekroczyłam. Wynosił on całe 30 złotych... Kolejne dwa dni schodziły mi na pranie, suszenie i segregowanie na rozmiary, bo nie ograniczałam się tylko do zakupów ubranek noworodkowych - mam zapas aż do rozmiaru 86. To był mój mały rytuał, dający mi ogromną frajdę. Ale co jest źródłem tej przyjemności, płynącej z zaopatrywania się "na szmatach"?



Cena

Rzecz oczywista, często pierwszy i najważniejszy argument dla osób, które są "za". Warto zauważyć, że ceny odzieży używanej potrafią być bardzo różne - w Warszawie często jest to ok. 70 zł/kg, podczas gdy w mniejszych miejscowościach możemy kupować dosłownie za grosze. W moim ulubionym sklepie w Szczytnie kilogram odzieży potrafi kosztować zaledwie 14 zł, a dzień przed nową dostawą to, co zostało, jest po 2 zł za sztukę. Dokładnie - śmieszne wydatki. Radość z zakupu body za niecałą złotówkę albo pajacyka za 1,50 jest bezcenna. Kurtka za 3 złote? Proszę bardzo! Można spokojnie zatowarować się w taką ilość ubranek, żeby nie musieć co chwilę robić prania. Dodatkowo, nie ma tragedii jeśli ubranko pobrudzi się do poziomu kompletnej niedopieralności - a ciuszka za 50 zł już mogłoby być jednak trochę szkoda.

Jakość

Trzeba mieć oko i cierpliwie szukać, bo między dwiema rzeczami wyglądającymi jak ścierki od podłogi potrafi wisieć prawdziwe cacko. Nierzadko zdarzało mi się kupować ubranka doskonałe jakościowo i bez najmniejszych śladów używania, a czasem zupełnie nowe, jeszcze z metkami. Oczywiście, zdarzały mi się drobne wpadki w postaci niezauważonej dziurki albo nieusuwalnej plamy, ale po pierwsze były to sporadyczne "wypadki przy pracy", a po drugie - ryzyko rzędu 1,50 zł/szt. naprawdę można ponieść. Ostatecznie dziurkę można zaszyć, a plamę ignorować i przeznaczyć te ubranka wyłącznie do użytku domowego - dziecko i tak zaraz wyrośnie.

Marki

Nie sądziłam, że w szmateksie uda mi się wygrzebać ubranka tak znanych i cenionych marek. Zimowy kombinezon Mothercare, używany chyba tylko sporadycznie, albo i wcale, kupiłam za około 4 złote. Rampers Mamas & Papas za 1,40. Całe tony Marksów i Spencerów czy GAP, również za grosze. Sukienka brytyjskiego projektanta, o którego istnieniu nie miałam pojęcia - całe 2 złote, ale w sklepie internetowym już 30 funtów... Czasem z ciekawości próbowałam wyszukać jakiś produkt w sieci i porównać ceny. Z jednej strony włos się na głowie jeży, a z drugiej - satysfakcja z zakupu jest jeszcze większa.

Nie tylko ubranka

Nie spodziewałam się, że oprócz ubranek znajdę też akcesoria. Dwa ochraniacze na łóżeczko, kocyki, mata do zabawy. W ogóle niezniszczona pościel. Moim ulubieńcem w tej kategorii jest wielokolorowy, tkany kocyk Mamas & Papas Gingerbread, który kosztował mnie "aż" 3,75 zł. W sklepie musiałabym za niego zapłacić całe 165 zł, co uważam za grubą przesadę. Udało mi się też upolować buty niechodki, stylizowane na Emu, również za grosze. Bawełniane śpiworki wygrzebałam aż trzy, z czego najdroższy kosztował 4 złote. Szczerze? Lubię takie "inwestycje"!

Polowanie

Może jestem dziwna, ale upolowanie świetnej jakościowo, markowej rzeczy za grosze jest dla mnie źródłem satysfakcji. Nie jest sztuką pójść do sklepu, napakować cały koszyk ubrań i przy kasie poczuć się lżejszą o 500 zł, naprawdę... Ale gdy można bliźniaczo podobny koszyk mieć za 30 złotych, budzi się instynkt łowcy. To trochę jak kupowanie na wyprzedażach. Z tą tylko różnicą, że towary nie są przecenione o 30 czy 50%, a znacznie więcej.




Czy w takim razie są jakieś minusy? 

Odzież używana w lumpeksach ma charakterystyczny "zapach". Pochodzi on od preparatu dezynfekcyjnego, którym odzież musi obligatoryjnie zostać potraktowana przed wprowadzeniem jej do obrotu. Czy jest to problem? Przecież i tak przed założeniem powinniśmy ubrania dokładnie wyprać, bez względu na to, czy były kupione jako nowe czy używane. Warto zaznaczyć, że nowe ubrania też podobno są nafaszerowane chemią (żeby się nie gniotły i ładnie wyglądały w sklepie), a poza tym przechodzą one przez tyle rąk, że z pewnością są siedliskiem bakterii. Tak więc dla mnie argument o zapachu odpada, bo i tak dokładnie wypłuczemy go i zastąpimy aromatem ulubionego płynu do prania ubranek dziecięcych.

Często mamy czują pewien rodzaj obrzydzenia, że ubranka były już używane. Po pierwsze - używało ich inne dziecko, raczej nikt nie szorował nimi toalety. A że było to nieznane nam maleństwo - czy to naprawdę ma znaczenie? Przecież i tak wszystko dokładnie pierzemy i prasujemy. Po ubranka od znajomych sięgamy chętnie. Zdarza nam się też kupować używane ciuszki od innych mam, przez serwisy ogłoszeniowe lub na aukcjach. Czy zatem różnica naprawdę jest aż tak znacząca?




Niewypały

To nie jest tak, że ze wszystkich zakupów jestem dumna i że właśnie mianowałam siebie samą do tytułu Lumpeksowej Shopping Queen. Czasem kupione ubranko w sklepie wygląda obiecująco, w domu też, ale gdy próbujesz je zainstalować na dziecku - po prostu się nie da. U nas w ten sposób przepadł piękny, welurowy pajacyk. Jako niedoświadczona przyszła mama nie przewidziałam faktu, że zapięcie na plecach utrudni mi życie. Podobnie było z pięknym, dzianinowym rampersem zapinanym od góry do dołu na guziczki. Zmiana pieluchy była w nim skomplikowaną operacją logistyczną, więc tylko raz podjęłam się tego wyzwania i czym prędzej przebrałam Perełkę w coś wygodniejszego. Jest jednak pewien plus tej sytuacji: znacznie łatwiej jest pogodzić się z faktem, że kupiło się coś totalnie bezużytecznego za 2,20 zł niż gdyby przecinek był przesunięty o jedno miejsce w prawo. I może jeszcze pomnóżmy razy dwa... Bo nieprzemyślane konstrukcje ubraniowe nie są zarezerwowane tylko dla rzeczy używanych ;-)



Czy nie stać mnie na nowe ubranka? Oczywiście, że stać i nierzadko takie też kupuję. Ale radość z wygrzebania świetnego ubranka za grosze jest nie do opisania ;-) Poza tym... kto nigdy nie kupił nic w szmateksie, niech pierwszy rzuci kamieniem ;-)

Kupujesz?
Lubisz?
Boisz się?
Brzydzisz?

11 komentarzy:

  1. na studiach mialiśmy talkiego wypasionego lumpa, że co tydzień jeżdziliśmy w dzień dostawy. Brało się co z metką i na allegro. było zawsze na waciki:P w sobotę była dostawa a w piątki płaciło się ytylko za torbę. Nawiększa kosztowała chyba 30 zł, ale pewny nie jestem teraz. ile w tą torbę się ubrań zmieściło, tyle się wynosiło. prosty sposób na opróżnianie regałów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opłata za torbę i pakuj ile wlezie? Chyba bym umarła z radości! ;-)

      Usuń
    2. O ja też mam taką koleżankę, która tak robi. Upoluje coś markowego a potem wystawia na grupach na fb

      Usuń
    3. Pewnie można zrobić z tego niezły biznes. Szukając czegoś na Allegro wielokrotnie natykałam się na konta sprzedające dzikie ilości markowych, używanych ubrań.

      Usuń
  2. Często odwiedzam lumpeksy, mam nawet obczajony jeden z naprawdę świetnymi rzeczami! Niedawno przekonałam się także do kupowania w nim ciuszków dla dziecka... i nakupowałam na zapas (chyba założy niektóre dopiero za 3 lata! ale są takie piękne :P). Tak naprawdę nowych ubranek przez 1,5 roku kupiłam dopiero kilka sztuk, a tak to wymieniamy się ze znajomymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kupowaniu na zapas nie widzę nic złego - przecież dorośnie! ;) Jest okazja - trzeba brać!

      Usuń
  3. Był pewnego czasu u nas świetny second hand- ubranka dla dzieciaków tylko markowe- głównie NEXT, modne, prawie nowe- uwierz zostawiałam tam fortunę, bo co drugi dzień wychodziłam z pełnymi torbami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie rewelacja! Przynajmniej nie trzeba co 2 dni robić prania - czysta oszczędność prądu i wody ;)

      Usuń
  4. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, ale sama tak nie robię. Czemu? Bo dla siebie też tak nie kupuję. Byłam kilka razy, ale zawsze wychodziłam bez zakupów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc ja też rzadko kupuję dla siebie, może dlatego, że i tak szafa mi się nie domyka ;) Poza tym ubranka dla dzieci często są bardzo mało używane, praktycznie jak nowe, więc łatwiej się je kupuje.

      Usuń
  5. Kocham SH tylko teraz z racji powrotu do pracy na wypady do nich mam zdecydowanie za mało czasu !

    OdpowiedzUsuń