wtorek, 13 września 2016

Kojec Motherhood – must have czy zbędny gadżet?

Zupełnie niespodziewanie w pierwszym trymestrze mojej upragnionej ciąży pojawiły się niepokojące plamienia. Z dnia na dzień wylądowałam na zwolnieniu lekarskim, z receptą na leki przeciwporonne i przede wszystkim z zaleceniem ograniczenia ruchu do niezbędnego minimum. Dla mnie, osoby aktywnej fizycznie, było to niebywale trudne – ale w końcu chodziło o naszą Perełkę… Zdychając z nudów w zaciszu domowym wertowałam Internet, m.in. w poszukiwaniu gadżetów przydatnych przyszłym mamom. Wtedy to po raz pierwszy spotkałam się z poduszką do spania typu „kojec”.


Jest to duża poduszka, najczęściej w kształcie litery C. Jej zadaniem jest otulać nasze ciało podczas snu lub po prostu odpoczynku, zapewniając wsparcie dla najbardziej obciążonych części ciała – brzucha i pleców. Dodatkowo, po porodzie może być pomocna przy karmieniu maluszka w pozycji siedzącej albo leżącej. Oczywiście na tak wczesnym etapie ciąży jeszcze jej nie potrzebowałam. O powiększaniu się brzucha nie było wtedy mowy, nie wspominając o tym, żeby miał mi on w czymkolwiek przeszkadzać. Niemniej jednak postanowiłam zrobić sobie frajdę i kupić taką poduchę. Wiadomo – nic tak nie poprawia kobiecie humoru jak zakupy…




Po krótkim „wywiadzie środowiskowym” mój wybór padł na poduszkę kojec firmy Motherhood (KLIK). Jest to polska marka (super! koniecznie trzeba wspierać to, co nasze!), specjalizująca się w produkcji akcesoriów dla mam i ich pociech. Kupujemy! Poduszka ma poliestrowe wypełnienie, spełniające normy Oeko-Tex Standard, które pozwala jej ładnie dopasować się do ciała i zdejmowaną, bawełnianą poszewkę, zapinaną na zamek błyskawiczny. Jest to o tyle ważne, że poszewkę można bez większego problemu wyprać lub wymienić na nową. Producent przewidująco ma w swojej ofercie też same poszewki, więc można na wszelki wypadek od razu zamówić drugą na zmianę. Sama pluję sobie w brodę, że tego nie zrobiłam! Dodatkowo z jednej ze stron poduszka ma charakterystyczne wgniecenie (producent fachowo nazywa to „dwukomorową konstrukcją”), które pomaga ułożyć poduszkę w pożądanej pozycji lub np. wsunąć pod nią ramię, żeby można było wygodniej oprzeć głowę. Do poduszki dołączony jest pokrowiec z przezroczystego tworzywa sztucznego, który pozwala na wygodny transport i przechowywanie. Ale… czy warto?


Na początku podeszłam do mojego kojca z rezerwą. Duża poducha, z jednej strony mam ją wsunąć między uda, a z drugiej pod głowę. Z punktu widzenia laika było to dość eksperymentalne podejście do snu. Spróbowałam. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że poduszka jest bardzo wygodna, nic mnie nie gniecie, nic nie boli. W miarę jak rósł mój ciążowy brzuszek, postępowało też uzależnienie od kojca. Teraz nie wyobrażam sobie wygodnego snu bez tego gadżetu. Gdy wraz z Ukochanym postanowiliśmy spędzić kilka dni nad morzem, kojec został w domu, bo przecież nie będę podróżować z takim tobołkiem. W zamian wzięłam sobie niedużą poduszkę z pianki dopasowującej się kształtem do ciała. Błąd! W ciągu nocy „zastępcza” poduszka wypadała mi spomiędzy ud, brakowało mi podpory dla brzucha, w efekcie budziłam się niewyspana i już na starcie zmęczona, wręcz niezadowolona. Trzeba było skorzystać z pokrowca, który daje producent i zabrać ze sobą poduchę, ale niestety… Mądry Polak po szkodzie.




Wygodny sen to jedno, ale osobiście zauważam jeszcze jedną zaletę poduszki Motherhood typu kojec. Wiele mówi się o tym, że kobiety w ciąży powinny spać i odpoczywać przede wszystkim na lewym boku. Problem polega na tym, że w czasie snu wiercimy się, zmieniamy pozycję i w efekcie często nie udaje nam się utrzymać tej jedynej, zalecanej. Ale zapewniam Was, że mocno wtulona w kojec budzę się dokładnie w tej samej, lewobocznej pozycji, w której się położyłam – chyba że świadomie w ciągu nocy rozstanę się z poduszką. W czasie wspomnianego pobytu nad morzem wyszło szydło z worka i w konsekwencji zawsze budziłam się na prawym boku albo na plecach. Tak więc, podsumowując, kojec Motherhood nie tylko zapewnia nam wygodny, mocny sen, ale i bardzo pomaga w utrzymaniu pożądanej pozycji w czasie snu.


Ile to kosztuje? Bezpośrednio w sklepie producenta za podstawową wersję kojca zapłacimy 159 zł, a za wersję Premium, z której niestety nie miałam przyjemności korzystać, 219 zł. Na pierwszy rzut oka może nam się wydawać, że to dużo. Niemniej jednak osobiście uważam, że poduszka jest warta swojej ceny, zwłaszcza że będzie nam służyła przez dłuższy czas, jeśli po porodzie będziemy jej używały np. do karmienia maluszka. Wierzcie mi, że w pewnym momencie ciąży sen naprawdę staje się trudniejszy i wtedy taka poducha jest na wagę złota. Potraktujmy to jak inwestycję. Ja już nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niej!


Czy kojec Motherhood ma jakieś wady? Może jedną, malutką, specyficzną dla mojego najbliższego otoczenia. Otóż nie tylko ja upodobałam sobie moją dużą poduchę. Co wieczór toczę wojnę podjazdową z jednym z moich psów – która z nas tym razem będzie pierwsza na poduszce. Nie jest to łatwa walka i wygrywam tylko dlatego, że jeszcze mam jakiś autorytet w tym domu. Jedno jest pewne – gdy kojec nie będzie mi już potrzebny, na pewno nie będzie leżał bezczynnie, bo ktoś już jest na niego chętny :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz