Zupełnie niespodziewanie w pierwszym trymestrze mojej
upragnionej ciąży pojawiły się niepokojące plamienia. Z dnia na dzień
wylądowałam na zwolnieniu lekarskim, z receptą na leki przeciwporonne i przede
wszystkim z zaleceniem ograniczenia ruchu do niezbędnego minimum. Dla mnie,
osoby aktywnej fizycznie, było to niebywale trudne – ale w końcu chodziło o
naszą Perełkę… Zdychając z nudów w zaciszu domowym wertowałam Internet, m.in. w
poszukiwaniu gadżetów przydatnych przyszłym mamom. Wtedy to po raz pierwszy
spotkałam się z poduszką do spania typu „kojec”.
Jest to duża poduszka, najczęściej w kształcie litery C. Jej
zadaniem jest otulać nasze ciało podczas snu lub po prostu odpoczynku,
zapewniając wsparcie dla najbardziej obciążonych części ciała – brzucha i
pleców. Dodatkowo, po porodzie może być pomocna przy karmieniu maluszka w
pozycji siedzącej albo leżącej. Oczywiście na tak wczesnym etapie ciąży jeszcze
jej nie potrzebowałam. O powiększaniu się brzucha nie było wtedy mowy, nie
wspominając o tym, żeby miał mi on w czymkolwiek przeszkadzać. Niemniej jednak
postanowiłam zrobić sobie frajdę i kupić taką poduchę. Wiadomo – nic tak nie
poprawia kobiecie humoru jak zakupy…
Po krótkim „wywiadzie środowiskowym” mój wybór padł na
poduszkę kojec firmy Motherhood (KLIK). Jest to polska marka (super!
koniecznie trzeba wspierać to, co nasze!), specjalizująca się w produkcji
akcesoriów dla mam i ich pociech. Kupujemy! Poduszka ma poliestrowe
wypełnienie, spełniające normy Oeko-Tex Standard, które pozwala jej ładnie
dopasować się do ciała i zdejmowaną, bawełnianą poszewkę, zapinaną na zamek
błyskawiczny. Jest to o tyle ważne, że poszewkę można bez większego problemu
wyprać lub wymienić na nową. Producent przewidująco ma w swojej ofercie też
same poszewki, więc można na wszelki wypadek od razu zamówić drugą na zmianę.
Sama pluję sobie w brodę, że tego nie zrobiłam! Dodatkowo z jednej ze stron
poduszka ma charakterystyczne wgniecenie (producent fachowo nazywa to
„dwukomorową konstrukcją”), które pomaga ułożyć poduszkę w pożądanej pozycji
lub np. wsunąć pod nią ramię, żeby można było wygodniej oprzeć głowę. Do
poduszki dołączony jest pokrowiec z przezroczystego tworzywa sztucznego, który
pozwala na wygodny transport i przechowywanie. Ale… czy warto?
Na początku podeszłam do mojego kojca z rezerwą. Duża
poducha, z jednej strony mam ją wsunąć między uda, a z drugiej pod głowę. Z
punktu widzenia laika było to dość eksperymentalne podejście do snu.
Spróbowałam. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że poduszka jest bardzo
wygodna, nic mnie nie gniecie, nic nie boli. W miarę jak rósł mój ciążowy
brzuszek, postępowało też uzależnienie od kojca. Teraz nie wyobrażam sobie
wygodnego snu bez tego gadżetu. Gdy wraz z Ukochanym postanowiliśmy spędzić
kilka dni nad morzem, kojec został w domu, bo przecież nie będę podróżować z
takim tobołkiem. W zamian wzięłam sobie niedużą poduszkę z pianki dopasowującej
się kształtem do ciała. Błąd! W ciągu nocy „zastępcza” poduszka wypadała mi
spomiędzy ud, brakowało mi podpory dla brzucha, w efekcie budziłam się
niewyspana i już na starcie zmęczona, wręcz niezadowolona. Trzeba było
skorzystać z pokrowca, który daje producent i zabrać ze sobą poduchę, ale
niestety… Mądry Polak po szkodzie.
Wygodny sen to jedno, ale osobiście zauważam jeszcze jedną
zaletę poduszki Motherhood typu kojec. Wiele mówi się o tym, że kobiety w ciąży
powinny spać i odpoczywać przede wszystkim na lewym boku. Problem polega na
tym, że w czasie snu wiercimy się, zmieniamy pozycję i w efekcie często nie
udaje nam się utrzymać tej jedynej, zalecanej. Ale zapewniam Was, że mocno
wtulona w kojec budzę się dokładnie w tej samej, lewobocznej pozycji, w której
się położyłam – chyba że świadomie w ciągu nocy rozstanę się z poduszką. W
czasie wspomnianego pobytu nad morzem wyszło szydło z worka i w konsekwencji
zawsze budziłam się na prawym boku albo na plecach. Tak więc, podsumowując, kojec
Motherhood nie tylko zapewnia nam wygodny, mocny sen, ale i bardzo pomaga w
utrzymaniu pożądanej pozycji w czasie snu.
Ile to kosztuje? Bezpośrednio w sklepie producenta za
podstawową wersję kojca zapłacimy 159 zł, a za wersję Premium, z której niestety
nie miałam przyjemności korzystać, 219 zł. Na pierwszy rzut oka może nam się
wydawać, że to dużo. Niemniej jednak osobiście uważam, że poduszka jest warta
swojej ceny, zwłaszcza że będzie nam służyła przez dłuższy czas, jeśli po
porodzie będziemy jej używały np. do karmienia maluszka. Wierzcie mi, że w
pewnym momencie ciąży sen naprawdę staje się trudniejszy i wtedy taka poducha
jest na wagę złota. Potraktujmy to jak inwestycję. Ja już nie wyobrażam sobie
funkcjonowania bez niej!
Czy kojec Motherhood ma jakieś wady? Może jedną, malutką,
specyficzną dla mojego najbliższego otoczenia. Otóż nie tylko ja upodobałam
sobie moją dużą poduchę. Co wieczór toczę wojnę podjazdową z jednym z moich
psów – która z nas tym razem będzie pierwsza na poduszce. Nie jest to łatwa
walka i wygrywam tylko dlatego, że jeszcze mam jakiś autorytet w tym domu.
Jedno jest pewne – gdy kojec nie będzie mi już potrzebny, na pewno nie będzie
leżał bezczynnie, bo ktoś już jest na niego chętny :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz