piątek, 2 września 2016

Nie samą wodą ciężarna żyje… Jest Inka!

W okolicach przełomu lutego i marca mój organizm dosłownie z dnia na dzień stwierdził, że nie będzie przyjmował kawy. Kawy, która przez ostatnie lata stanowiła nieodzowny element każdego dnia. To było jak rytuał: kawa z mlekiem, najlepiej zaparzona w moim ukochanym ekspresie lub w kawiarce. Bez tego nie dawało się funkcjonować. Nagle jakby ktoś to przeciął. Okazało się, że to ta milimetrowa kruszynka, która już wtedy rozwijała się w moim brzuchu, powiedziała „stop”.

Odkąd wiem, że spodziewamy się dziecka, piję głównie niegazowaną wodę mineralną. Nie stanowi to dla mnie problemu, bo po prostu ją lubię i zawsze piłam spore jej ilości. Teraz tylko trochę bardziej pilnuję, żeby pić jej dużo, bo zalecenia mówią o przyjmowaniu nie mniej niż 1,5 do 2 litrów płynów dziennie. Zaleca się też ograniczyć spożycie kawy i herbaty do 2 słabych filiżanek dziennie. Kawa, jak już wspomniałam, wyeliminowała się sama, a herbatę staram się pić sporadycznie. Właściwie trudno to nazwać herbatą, bo ja, zwolenniczka mocnej, długo parzonej „siekiery” teraz moczę wrzutkę tylko przez chwilę – taka to herbata… No ale to dla dobra Perełki. Myślałam, że będę pić zioła, ale z nimi też trzeba uważać, więc na wszelki wypadek tylko od czasu do czasu sięgam po melisę czy rumianek. Czyli zostaje mi sama woda, ewentualnie dla niepoznaki zabarwiona na lekko herbaciany kolor. Nie, tak to nie będzie.




W okolicach EURO 2016 natknęłam się w sklepie na produkt o nazwie Inka Małego Kibica. To nic innego jak dobrze znana od wielu lat kawa zbożowa, ale tym razem z dodatkiem niskotłuszczowego kakao. Uznałam, że taki wariant będzie w stanie walczyć z moim ciążowym kawowstrętem i kupiłam jedno opakowanie na próbę. Trzy łyżeczki zalane ciepłym mlekiem okazały się strzałem w dziesiątkę. W jednym kubku mamy wapń z mleka i magnez z kakao (przynajmniej tak sobie tłumaczę), a smak jest nieziemski. Tak, wiem, to z założenia był produkt dla dzieci, nawiasem mówiąc genialna alternatywa dla świństw typu kakao instant (czy ktoś kiedyś czytał co one mają w składzie i dlaczego głównie cukier?!). Ale trzymajmy się wersji, że piję ją dla „małego kibica”, który właśnie w najlepsze rozwija się w moim brzuchu. Codziennie rano cieplutki kubek przed śniadaniem, to już chyba uzależnienie. Uważam tę kakaową Inkę za absolutny hit. Czym prędzej kupiłam jeszcze dwa opakowania, a ostatnio kolejnych pięć. Wiecie, edycja limitowana, trzeba kuć żelazo póki gorące…




Zbożowo-kakaowe odkrycie znacznie osłabiło mój kawowstręt. Do tego stopnia, że nawet zdarzyło mi się niedawno wypić bezkofeinową latte. A to z kolei rozbudziło apetyt na jakiś zamiennik kawy, który mogłabym bez skrupułów pić w domu. Wybór padł na klasykę – Inka, po prostu Inka, tym razem bez żadnych „udziwnień”. Do tematu podchodzę klasycznie – zalewam wrzątkiem i dodaję mleko. Idealny zamiennik zwykłej kawy, w sam raz na popołudniowe lenistwo. Tu niestety zdarza mi się zgrzeszyć i razem z kawą pochłonąć coś słodkiego. Najczęściej jest to kostka gorzkiej czekolady 70%, która podobno ma znośny indeks glikemiczny, na który staram się uważać. Ostatnio kupiłam też na próbę Rossmannowskie orkiszowe ciasteczka dla dzieci, o super prostym składzie (mąka orkiszowa, syrop ryżowy, masło, proszek bananowy, wit. B1). Bez dodanego cukru, konserwantów, tłuszczu palmowego czy substancji spulchniających. Mało słodkie, kruche, fajny dodatek do popołudniowej Inki.





Wychodzi na to, że nie trzeba się ograniczać do samej wody i herbacianych popłuczyn. Jestem bardzo zadowolona z tych dwóch zamienników kawy, które włączyłam do swojej diety, a także z towarzyszących im słodyczy. Dzięki temu nawet taki łakomczuch jak ja jest w stanie jakoś zapanować nad ciążowymi zachciankami. A teraz… Czas na wieczorną kawuchę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz